Część 1

11 2 0
                                    


– Grupa pierwsza w gotowości – zatrzeszczało radio zakopane pod stertą papierów na biurku.

– Grupa druga na miejscu.

– Trójka u celu.

Aleksander Hepner, przywódca i instruktor sił zbrojnych SABW, sięgnął do blatu. Pomarszczona i żylasta dłoń trenera przedarła się przez śmieci i chwyciła rótkofalówkę. Przysunął ją do ust, czując jak od prostej czynności łupie go w kręgosłupie. Stwierdził, że nie łatwo żyć z ponad półwiecznym ciałem.

- Pamiętajcie, działamy wedle planu. Potrzebujemy jej żywcem. Bez odbioru.

Tyle wystarczyło, żeby rozpocząć szturm. Aleksander schował krótkofalówkę do kieszeni hawajskiej koszuli, po czym wydając z siebie ciężkie westchnięcie usiadł na krześle przed monitorami. Wraz z Patrykiem Litmanem, człowiekiem odpowiedzialnym za śledzenie postępów agentów, obserwował przekaz na żywo z kamer. Czasem unosił wzrok znad monitorów i patrzył na przebudowany metalowy hangar, który kiedyś służył lotnikom za schronienie dla ich bombowców. Wzdrygnął się. Przebudowanie tak prostego budynku na labirynt zajął nieco ponad rok. Wtedy po raz pierwszy wykroczył poza standardowe obowiązki i zaprojektował tego potwora dla swoich ludzi.

- Obserwuj tylko ją – dodał i odchrząknął. Nawet głos w tym wieku szwankował. – Tylko ona nas interesuje.

Kornelia otworzyła powieki, uśmiechając się pod nosem. Za każdym razem wyobrażała sobie rozpoczęcie szkoleń w ten sam sposób. Aleksander się nie zmieniał. Zawsze nosił absurdalne ciuchy, wiązał gumką kozią bródkę i przemawiał, jakby jedną nogą leżał w grobie. Do tego siedział z Patrykiem przy stanowisku oddalonym pięćset metrów od hangaru, wydając mu polecenia. Dla pewności spojrzała na zegarek. Na pewno przekazano rozkazy, grupy się rozdzieliły i lada chwila rozpoczną akcje.

Wykorzystując wystające ze ścian zardzewiałe pręty oraz dźwigary wspięła się na górę. Wskoczyła na betonowy mostek wybudowany pod dachem. Usłyszała chrzęst gruzu pod podeszwami, który ją zaniepokoił, lecz nie na tyle, aby zmienić pozycję.

Stalowe dwuczęściowe drzwi zaskrzypiały i wpuściły do środka smugę światła, w której zatańczył kurz. Dopiero po kilku sekundach, z udawaną pewnością siebie, wkroczył zespół żołnierzy ubranych w stroje antyterrorystów. Wychyliła się, aby lepiej widzieć ruchy zamaskowanych mrówek stosujących się do zasad wpajanych im na szkoleniach. Ostatni z nich zamknął drzwi. Mrok przecięły żółtawe stożki z latarek.

Przesunęła stopę, gruz pod butem znów zachrzęścił. Dowódca grupy uniósł dłoń zaciśniętą w pięść. Stanęli. Wstrzymała oddech, i choć usilnie próbowała powstrzymać odłamek skruszonego betonu wyślizgującego się spod podeszwy, odniosła porażkę. Kamyk wielkości jednogroszówki uderzył w ziemię. Przy tak mało zagospodarowanym terenie, zderzenie wywołało huk przypominający eksplozję bomby. Rozpętało się piekło. Nie liczyła się celność, a zwalczenie strachu, który zawładnął ich duszami i co najważniejsze palcami operującymi spustem. Kora biegła w pochylonej pozycji, by uciec z pola rażenia. Naboje odprowadziły ją do trzymetrowej ściany. Schowała się za nią, przy okazji sprawdzając czy żaden z wystrzelonych w amoku pocisków jej nie trafił.

Przyłożyła rękę do kabury gotowa odpowiedzieć ogniem, jednak rozmyśliła się, gdy z dwóch stron przebiegły strugi światła. Zgodnie z protokołem wpajanym im na zajęciach ustawili się po obu stronach przejścia. Nachyliła się ku wnęce z uniesionymi do brody rękoma. Czekała.

Lufa karabinu M4 wysunęła się niedaleko twarzy Kornelii. Przechwyciła ją, uderzyła żołnierza kolbą w twarz i wycelowała w mundurowego zakradającego się za jej plecami. Strzały padły szybko. Żołnierz, którego klatka piersiowa została obsypana gradem naboi, w szoku nacisnął spust. Odrzut broni podrzucił lufę ku górze. Kornelia zdołała się ukryć, niestety inni w ten banalny sposób zdyskwalifikowali swój udział w grze.

Nie czekała na dodatkowe posiłki. Wbiegła w głąb labiryntu, który projektowała z Aleksandrem. Znała to miejsce na pamięć, dlatego ciemność traktowała jako sojusznika. Przy użyciu Pop Vault, czyli popularnej techniki przeskoczenia przez ścianę znanej w środowisku Le Parkour, znalazła się po przeciwległej stronie. Słyszała krzyki i trzeszczenie radia w oddali. Pokręciła głową, żałując żółtodziobów zdradzających swoje pozycje.

Przemykające przez sklepienie sufitu strumienie światła zgasły. Kornelia uśmiechnęła się zadziornie, skradając się blisko ściany do kolejnej grupy. Wiedziała, że tam są, gdyż komunikacja przez radio, w pomieszczeniu gdzie dźwięki łatwo się niosły, działała na ich niekorzyść.

Podczas nakładania noktowizorów stracili czujność. Zakradła się za plecy pierwszego i zacisnęła swoją rękę wokół jego szyi. Podduszała go, aby nie wydobył z siebie żadnego dźwięku. Drugą ręką sięgnęła do broni, położyła palec na spuście i rozstrzelała dwóch towarzyszy broni. Zakładnika zmusiła do klęknięcia, odczepiła broń z paska i uderzyła go kolbą w skroń. Odbezpieczając i wyjmując magazynek zmarszczyła czoło. Szło zbyt gładko. W momencie, gdy szkielet M4 zetknął się z podłożem usłyszała przeciągłe chrząknięcie.

- Nie tak szybko – zanim zdołała cokolwiek zrobić była w potrzasku. Łapa mięśniaka złapała ją za gardło, a siła, jaką dysponował oderwała jej stopy od ziemi.

Legion żywiołów - fragmentDonde viven las historias. Descúbrelo ahora