2. coś co pali się niebieskim płomieniem

111 22 3
                                    

Ta noc była wyjątkowo brzydka. Na niebie kłębiły się bure chmury, które sprawiały wrażenie niesamowicie ciężkich. Toczyły się nad miastem, tuląc do snu szczyty najwyższych wieżowców. Kylo wyszedł na balkon i spojrzał w dół na opustoszałą ulicę. Dostrzegł grupę roześmianych ludzi, czekających na przejściu dla pieszych. Ich rozmowę przerwał dźwięk tłuczonego szkła, któremu towarzyszyła wiązanka przekleństw. Najwyraźniej ktoś upuścił swoją butelkę piwa, robiąc o to niemały lament. Kręcąc głową, Ren usiadł na jednym z plastikowych krzesełek i z kieszeni wyjął telefon. Niemal mechanicznie odblokował dostęp do ekranu głównego. Odczytał czekające na niego wiadomości, po czym sprawdził, czy na grupie roku nie pojawiły się przypadkiem notatki z czwartkowych zajęć z taktyk kryminalistycznych. Zawiódł się, nie widząc niczego nowego.
Drzwi wyjściowe na balkon w pewnej chwili uchyliły się, oświetlając siedzącego w mroku chłopaka. Poe Dameron wymknął się z imprezy i pośpiesznie wyjął z kieszeni paczkę papierosów.
- Chcesz?
- Nie palę takiego gówna, Poe.
- Nie doceniasz dobrego tytoniu - prychnął, odpalając papierosa. - Swoją drogą czemu tu siedzisz, skoro w środku odbywa się karaoke?
Kylo rzadko kiedy wywracał oczami, ale tym razem mógł przysiąc, że wywracając nimi, zobaczył swój płat czołowy. Odkąd Poe dowiedział się, że Ren śpiewa, ciągnął go ze sobą na każdą imprezę karaoke w promieniu stu kilometrów. Raz nawet wybrali się trochę dalej. Nie przeszkadzało mu śpiewanie publicznie, ale nie przepadał za robieniem z siebie wielkiego showmana. W przeciwieństwie do pozbawionego talentów Damerona.
- Wiesz, że nie śpiewam niczego z waszego repertuaru.
- Możesz zaśpiewać coś z twojej playlisty - zasugerował Poe, puszczając mu perskie oko.
- Może później, kiedy wszyscy będą już pijani - mruknął pod nosem.
Dokończywszy papierosa, uczelniany Alvaro zrzucił niedopałek na ulicę. Chwilę później zniknął w głębi mieszkania. Renowi zaczęło doskwierać zimno, toteż postanowił pójść w ślady współlokatora. Będąc już wewnątrz, jego nozdrza uderzył zapach alkoholu. Nie do końca rozumiał ideę upijania się do nieprzytomności, szczególnie ze względu na skutki. Ale taka już była ludzka natura. Rozejrzał się wokół, kontrolując, czy wszystko jest w porządku. Ostatnia domówka Poe skończyła się kozą w salonie, skubiącą fikusa, należącego do jego matki. Cała historia z "kozą zagłady" - bo tak pieszczotliwie na nią mówili - zaczęła się w dniu urodzin ich wspólnego znajomego Francesco Kozy. Dameron uznał, że najzabawniejszą rzeczą w tej części galaktyki będzie wprowadzenie równo o północy kozy w urodzinowej czapeczce i zaśpiewanie jej tradycyjnego "Sto lat". Jak powiedział, tak zrobił. Ren nigdy w swoim dotychczasowym życiu nie czuł takiego zażenowania jak w chwili, gdy zobaczył ciemnowłosego chłopaka z kozą na smyczy. Niedługo potem zarówno impreza, jak i koza wymknęły się spod kontroli. Na całe szczęście w trakcie balangi żadna koza nie odniosła obrażeń. Kolejnego dnia grzecznie zwrócili ją właścicielowi, a właściwie to podrzucili ją z powrotem na pastwisko. Wielokrotnie posądzano Poe o kradzież kozy, jednakże ten usilnie trzymał się wersji, że była ona pożyczona.
- Kylo Ren, nie spodziewałem się tu ciebie! - odezwał się Dameron, do którego przylepiona była jakaś zgrabna blondynka.
- Wiem, to szokujące - westchnął. - Biorąc pod uwagę fakt, że tu mieszkam.
Kilka osób stojących w pobliżu zaśmiało się i przyklasnęło Renowi. Wzruszając ramionami, skierował się w stronę swojego pokoju. Drzwi były (na całe szczęście) zamknięte. Wchodząc do środka, włączył światło i niemal krzyknął z przerażenia.
- Do jasnej cholery, Ira, wystraszyłaś mnie.
- Przepraszam bardzo, ale w moim pokoju ktoś się obmacuje. Trochę źle ogląda się film, słysząc ciężkie oddechy i namiętne słówka. - Strzeliła palcami, formując z nich pistolety.
Ira była drugą współlokatorką, studiowała w Szkole Filmowej i była najbardziej specyficzną osobą, jaką Kylo znał. Dogadywali się całkiem dobrze, nie było pomiędzy nimi żadnych kwestii spornych. Często spędzali razem czas, oglądając różne filmy. Zawsze służyła pomocą, w zamian wymagając jedynie odrobiny dyscypliny.
Siedziała na łóżku, owinięta w pomarańczowy koc. Na kolanach trzymała laptopa, z włączonym programem do pisania. Znając życie pisała recenzję na zajęcia. Kylo dosiadł się do niej i oparł głowę o ścianę. W duchu podziękował budowniczym tego bloku za grube i raczej dźwiękoszczelne ściany, dzięki którym muzyka lecąca w sąsiednim pokoju była wygłuszona. Zamyślił się nieco i nie zwrócił uwagi na mówiącą do niego siwowłosą dziewczynę. Dopiero uderzenie pięścią w ramię poskutkowało.
- Ziemia do Kylo!
- Powiedz, że jest zajęty - odparł, uśmiechając się pod nosem.
- Zadałam ci pytanie, raczysz odpowiedzieć? - Zgromiła go wzrokiem.
- A będziesz na tyle łaskawa, żeby je powtórzyć?
Ira kilkakrotnie potarła palcami swoje skronie. Ignorancja działała jej na nerwy, niezależnie od tego, czy była celowa, czy też nie.
- Pytałam, czy, tak jak Poe, trafiłeś na jakiegoś beznadziejnego partnera na tym łączonym laboratorium?
- Mi trafił się całkiem spoko chłopak - odpowiedział. - Ma na imię Armitage.
- Kto nazywa tak swoje dziecko?
Oboje się zaśmiali. Faktycznie, to było dziwne imię.

fenoloftaleinaWhere stories live. Discover now