Maraton

13 3 3
                                    



Jestem dumna, że mogę nosić tą koszulkę.

Zawsze pod koniec maratonu jesteśmy mokrzy. Bolą nas stopy, ręce drętwieją od nieustannego trzymania w jednej pozycji. Upał powoli robi się nie do wytrzymania, oślepiają nas promienie słoneczne. Na zbiórkę musieliśmy się stawić wcześnie. Całe miasto jeszcze spało i byliśmy tylko my.

Wolontariusze.

Rozkładający papierowe kubeczki, krzątający się, noszący i rozlewający wodę. Kiedy rozległ się sygnał do biegu, był słyszalny wszędzie. Mobilizacja. Skupienie. Uczestnicy maratonu. I My.

Niepasujący.

Nigdy nie byliśmy dość silni, by spróbować. Wielu z nas nie ma odwagi. Reszta pewnie nie dałaby rady. A mimo to staliśmy tam. Nie byliśmy bierni.

Wystawiona ręka z kubkiem.

Muszą przebiec jeszcze trzydzieści kilometrów. Trudnych, wyczerpujących kroków, które postawią będą tysiące. A my pozwalamy im przebiec. Robimy wszystko co potrafimy.

Nawet jeśli tylko podajemy wodę.

Pierwsi biegacze, elita mija nas. Oni nie potrzebują jeszcze wody.

Zignorowana ręka.

Zazdrościmy im. Po cichu.

Oni umieją. Jedyne co my możemy zrobić my to podawać im wodę.

Umożliwić bieg.

Ktoś chwyta kubek.

Rozlegają się szmery.

Połowa wody wychlapuje się na chodnik.

Nadchodzą.

Biegną ich tysiące. Ręka za ręką. Kubek za kubkiem. Podajemy, choć część wody się wylewa.

Na nich. Na chodnik. Na nas.

To jest walka.

Ich walka, o każdy krok, o kubek wypełniony wodą w tym upale. O czterdzieści kilometrów.

I nasza. By nadążyć, podać kubek, nalać wody, rozłożyć kolejne. Mija nas kolorowy peleton. Ktoś zaczyna krzyczeć:

– Naprzód!

– Super, głowa smoka!

– To da się biegać w garniaku?!

– Pszczółka maja! Pszczółka maja!

I najważniejszy okrzyk:

– Dacie radę!

I ich uśmiech.

Kiedy zaczyna się kończyć woda jesteśmy zdezorientowani. To nie powinno się wydarzyć.

Zaczynamy biec.

Część osób zostaje na stanowiskach, a my na oślep poszukujemy wody. Biegniemy do innych stanowisk i nosimy zgrzewki.

Nie starcza tego na długo.

Woda się skończyła. A biegacze nadal napływają. Nie wiemy co mamy robić. Część z nas otwiera plecaki i wyjmuje własne nie otwarte butelki. Rzucamy je na stanowiska nie bawiąc się w ustawianie kubków. Butelki znikają w zastraszającym tempie.

Na ich twarzach nie ma już uśmiechu.

Jest desperacja.

– Gdzie ta woda?!

Za dwa i pół kilometra.

– Niedaleko! – odpowiadamy. To właśnie oni, biegnący na końcu potrzebują wody najbardziej. Wsparcia, motywacji.

Więc nadal wystawiamy ręce.

Już nie z kubkami. Przybijamy piątki. Raz, za razem. Teraz się uśmiechają, choć nie wszyscy. Oblani potem, zmęczeni długim biegiem.

To dopiero dwunasty kilometr.

Jeszcze dwadzieścia osiem.

I kolejna piątka.

– Naprzód! Dacie radę! – wrzeszczymy. Gardła drapią nas, ale to nie ma znaczenia. Drzemy się dalej.

– Gdzie ta woda idioci?!

– Wody! Wody! Czemu nie ma wody do cholery?!

– Nie ma wody, jest piąteczka! – wrzeszczymy w odpowiedzi i wystawiamy ręce.

Upał nadal się wzmaga i wykańcza nas i ich. Powoli biegacze się kończą. Nadal trwamy z wystawionymi rękami. Woda za dwa i pół kilometra. A teraz...

Teraz nie ma wody. Jest piąteczka.

Nie mówimy im o tym czego się boimy, że tam też pewnie się skończyła. Nie zasługują na to. Ostatniego biegacza żegnamy piątkami i brawami.

I już.

Skończyło się.

Posprzątać stanowiska. Wrócić do domu

I tylko czasem, któryś z nas rzuci pojedyncze spojrzenie, pełne tęsknoty.

Bo my, wolontariusze, też chcemy biegać.

Ale brakuje nam odwagi.

Dlatego tylko podajemy wodę.

A może aż?

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Nov 19, 2018 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Maraton (One shot)Where stories live. Discover now