Ogrodowe porządki

5.5K 579 730
                                    

     Czego jak czego, ale prac w ogrodzie Kenma nie lubił nigdy. Niestety, w zupełnym przeciwieństwie do Tetsurō, który wręcz uwielbiał takowe czynności niemal w takim stopniu co siatkówkę, doprawdy!

     — Kuroo, co to jest?

     Pytanie padło z jego ust nieplanowane. Zdumiewające, jak ciężko się jest człowiekowi kontrolować, gdy zostanie pozbawiony swoich potrzeb życiowych.

     Zapytany zaś, podniósł głowę znad rabatki wielokolorowych kwiatków i skierował swe kocie spojrzenie na postać kryjącą się pod wielkim słomianym kapeluszem.

     Owa postać trzymała zaś jedno z jego ukochanych narzędzi i spoglądała na niego z umiarkowanym zainteresowaniem.

     — To? — upewnił się ze zdumieniem, nie mogąc uwierzyć, iż jego przyjaciel z własnej woli wypełznął z cienia jedynego drzewa na posesji. — Wyrywacz do chwastów.

     Urządzenie było jednym z nowszych modeli, długim i poręcznym, tak że jego użytkownik bez potrzeby schylania się mógł wyrywać wszystkie niepożądane przez niego rośliny. Trzy ostrza, które znajdowały się na końcówce działały bez najmniejszego zarzutu.

     Kozume złapał pewniej przyrząd, uniósł go odrobinę wyżej i jął się mu przyglądać uważniej.

     — Och, czyżbyś w końcu zdecydował się mi pomóc? — zainteresował się wyższy z dwojga nastolatków, okazując swój wrodzony optymizm. Jego nadzieje spełzły jednakże na niczym, gdy rozgrywający miast wziąć się do roboty, wycelował sprzętem w kapitana swojej drużyny. — Woah! Kenma, spokojnie!

     — Kuroo. — głos blondyna brzmiał jeszcze poważniej niż zazwyczaj, a na twarzy oprócz wiecznej obojętności pojawił się cień groźby. — Oddaj moje PSP.

     — Słucham? Chyba oszalałeś! Jesteśmy na łonie natury i nie będziemy go plugawić jakąś elektroniką!

     — Oddaj.

     Krok w przód i pewne wystawienie przed siebie zabójczej broni. Równocześnie z nim krok w tył i nerwowy pomruk.

     — N-nie!

     — Oddaj.

     — Kenma, zatrzymaj się!

     — Oddaj.

     — Odłóż to w tej chwili!

     — Oddaj, Kuroo.

     Niższy chłopak zatrzymał się tuż przed drugim, dalej mierząc w niego swoim orężem. Jego oczy z kolei wyrażały mord w czystej postaci.

     Minęła minuta. Żaden z nich nie poruszył się nawet o milimetr. Złote tęczówki ścierały się ze swoimi ciemniejszymi odpowiednikami.

     Tetsurō zebrał się w sobie i po głośniejszym przełknięciu śliny, zdecydował się na niezwykle ryzykowny krok.

     Drżącą delikatnie dłonią, powoli spróbował odsunąć od siebie narzędzie. Szło dobrze. Nawet i bardzo dobrze. Powoli, ale statycznie i ku dobrej drodze.

     Aż nagle — o cholera! — drgnął.

     Ból. To było pierwsze co poczuł. Obezwładniający ciało ból, rozlewający się od palca we wszystkie strony. Krew. Druga była krew. Dzika, gorąca, lała się hektolitrami i — był tego pewny — nigdy już nie zamierzała przestać.

     Padł na kolana w amoku.

     — Bogowie, bogowie święci! Umieram! Umieram w jakiejś głuszy, w towarzystwie jedynie zdradzieckiego kompana, mojego zabójcy! — zawył rozdzierająco. — Żegnaj, okrutny świecie! Tracisz właśnie wartościowego człowieka, tracisz wspaniałego siatkarza!

     Rozpacz pozostała bez odzewu.

     — Umieraaaaam! — powtórzył głośno, licząc, iż za drugim razem tragizm sytuacji dotrze do bezdusznego towarzysza.

     — Kuroo, uspokój się. To tylko skaleczenie na palcu.

     „Zdradziecki kompan” wywrócił oczami, ubolewając nad skłonnością bruneta do robienia z igły wideł.

     — Jakie tylko? Jakie tylko?! — drugi chłopak zerwał się na równe nogi, łapiąc się obronnym gestem za krwawiącą ranę. — To AŻ skaleczenie na palcu! Będzie mi przeszkadzać w treningach! Co jeżeli przez nie przegramy?!

     — Zniknie zanim wrócimy do Tokyo, przestań dramatyzować.

     — Mógłbyś chociaż okazać skruchę — prychnął środkowy Nekomy. — Prawie mnie zabiłeś!

     — Ciesz się, że prawie. Poza tym, skoro PSP tak bardzo chcesz zatrzymać, to oddaj przynajmniej mój telefon. Muszę odpisać Shōyō.

     — No teraz to już na pewno go nie dostaniesz. To wolne spędzasz ze mną, nie z Krewetką!

     — Jesteś męczący — oznajmił z westchnięciem Kozume, po czym wrócił w cień i począł grzebać w swojej torbie.

     Obrażony ciemnowłosy podążył za nim, obserwując wszystko spod przymrużonych powiek.

     — No chodź tutaj — niższy siatkarz wyprostował się, trzymając w dłoniach wodę utlenioną i plaster. — I zamknij się. — dodał, gdy przyjaciel podleciał do niego jak na skrzydłach.

     Następne kilka minut, w ogrodzie słychać było tylko syki Tetsurō, gdy ranka dawała się mu zbyt mocno we znaki.

     Kenma opatrzył go ze swoim zwykłym, stoickim spokojem, a po przyklejeniu plastra, wiedziony chwilą, złożył na nim krótki pocałunek. Właściwie bardziej cmoknięcie.

      Zaraz też, orientując się co zaszło, z rumieńcem odsunął się, usiadł w bezpiecznej odległości i podciągając nogi pod brodę, ukrył twarz w kolanach.

     Nie minął moment, gdy poczuł jak ktoś oplata go dłońmi od tyłu i przylega do niego drugie ciało.

     — I co? Dalej chcesz pisać do karzełka?

     — Zamknij się, Kuroo.

____________
przepraszam, krótko wyszło.
no i nie umiem w lovestory, ups.

W OGRÓDKU. kurokenWhere stories live. Discover now