Epilog

11.4K 693 311
                                    

Damon Canis

Przez pierwsze dni nie wychodziłem z pokoju. Leżałem, piłem, płakałem. Dziewczynką zajmowały się matki i moja siostra. Nie umiałem na nią nawet spojrzeć. Nie chciałem jej nosić, dotykać, czuć, choć to ostatnie działo się bez mojej wiedzy. Przejęła po mnie woń mięty, a jej własnym był kokos, który uwielbiała ONA.

Nie potrafiłem wymówić JEJ imienia. Oczami wyobraźni przez cały czas widziałem tylko ją.

Jej twarz, na którą często w ostatnim czasie wstępowały rumieńce.

Jej włosy, w które uwielbiałem wplatać palce kiedy spała.

Jej oczy z pieprzonymi iskierkami szczęścia i chęcią do życia, miłością.

Jej usta, które tak cholernie mocno uwielbiałem całować, które w momencie gdy wstępował na nie uśmiech sprawiały, że coś we mnie rozpalało się jak zapałka - w sekundę.

Jej ciało. Nie idealne, a jednak takie było, jak teraz o tym myślę. Nie była najszczuplejsza, a przez to miała większe biodra, a co za tym idzie i pupę i piersi. Mimo wszystko miała dobrze widoczne obojczyki co mnie kręciło. Jej palce były szczupłe i długie, nigdy nie nosiła biżuterii. Miała długie nogi, które często były odkryte przez krótkie spodenki.

Doceniamy coś dopiero wtedy, gdy to stracimy.

Dokładnie zrozumiałem pojęcie tych słów. Nigdy nie doceniałem... jej. Zamiast odpuścić, zepchnąć z pierwszego planu tę cholerną dumę, mogłem pojąć jakie mam szczęście, że to właśnie ona jest moją... Ale było za późno. Mogłem ją wspierać i pomagać. Być, nauczyć się kochać, szanować, wspierać. Ale tego nie zrobiłem.

Przez pierwsze minuty nie mogłem uwierzyć w to, że mnie zostawiła. Że odeszła z takim spokojem zostawiając mnie i... dziecko. Trzymałem ją w ramionach i nie umiałem przestać płakać. Powtarzałem jej imię nie umiejąc się pozbierać. Przecież ona tam była jeszcze chwilę temu.

Zrozumiałem jak wiele jej odebrałem. Pragnęła szczęścia, wolności,miłości, rodziny. Ode mnie dostała tylko wyzwiska, poniżanie, brak szacunku... Na samą myśl mam ochotę rwać sobie włosy i płakać, ale teraz nie mogę sobie pozwolić na słabość.

Miłość jest słabością. Z tak wpojoną zasadą żyłem aż do momentu, w którym straciłem JĄ. Obawiałem się miłości, nie chciałem jej dawać ani dostać od kogoś oprócz rodziny. No bo to normalne, rodzice mają coś takiego, że kochają swoje dzieci. Jestem jakiś dziwny...

Dopiero gdy mnie zostawiła zrozumiałem jak bardzo mi na niej zależało. Jak jej obecność na mnie działała. Umiała mnie uspokoić nawet o tym nie wiedząc. Wywołać wcześniej nieznane uczucia. Troska, strach, zaangażowanie, których nigdy nie umiałem pokazać. Dusiłem je w sobie nie chcąc aby wyszły na światło dzienne.

Myślałem, że jej nie potrzebuję. Szybko się jednak okazało, że jest całkiem inaczej. Gdy wyjechała nie umiałem spać i się skupić, brakowało mi jej i bałem się o nią. Kiedy był w jej pobliżu inny samiec miałem ochotę rozszarpać mu gardło. Gdy mówiła o innym chciałem pokazać mu raz a dobrze, że ona jest tylko moja, a jej wybić z głowy takie gadanie pieszcząc ją i doprowadzając do obłędu. Bo była tylko moja. Jest tylko moja.

Zraniłem ją nie raz. Pewnie dalej bym to robił gdybym tylko mógł. Choćby tym, że odmówiłem jej tyle razy partnerstwa, naszej Więzi. Dałem do zrozumienia, że będzie złą Luną i dlatego nie będzie żadnego sparowania. Nie wiedziałem tego, nie miałem prawa mówić. Nie mogę przewidzieć jaką matką byłaby dla mojej watahy, ale przeczuwam, że idealną. Troszczyła się zawsze o każdego, a oni w zamian ją odtrącali. W tym ja.

(Nie) chcę Cię, MateOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz