★ Rozdział VI ★

2.8K 316 113
                                    

Było już późno po północy, a Keith jak obiecał, tak zrobił. Kara musiała się odbyć. „Obecność" trwała dobre półgodziny powodując widoczne drżenie po ciele McClaina. Jednak ten skłamał mówiąc, że jest mu zimno i owinął się szczelnie kocem. Kolejnym kłamstwem było wmawianie swojemu towarzyszowi, że wcale się nie boi, choć niebieski materiał głównie służył do zakrywania oczu w razie jakiegoś strasznego momentu. Kogane wiedział, jednakże nie chciał bardziej zawstydzać szatyna. Tylko czasami nie mógł się oprzeć, żeby przez „przypadek" nie dźgnąć przyjaciela. Śmiesznie wtedy podskakiwał ze strachu.

- Keith! Kurwa, nie rób tego więcej! – wrzasnął w końcu zdenerwowany. Kto jak to, ale po nim się tego najmniej spodziewał.

- Przecież ja nic nie robię – powiedział beznamiętnie, mimo że jego kąciki ust były lekko uniesione do góry.

- Robisz! Wiem, że to ty!

- Oglądaj, a nie – mruknął Keith po chwili. – Bo zaraz nie będziesz wiedział co się dzieje.

I w tym momencie Lance McClain popełnił kolejny błąd dzisiejszego dnia. Spojrzał na ekran w momencie, gdy jakaś wstrętna gęba wyskoczyła z ciemności. Tym razem działał pod wpływem impulsu, który kazał mu zrobić tylko jedno. Za nim się obejrzał jego ręce mocno obejmowały tułów Koreańczyka. Jego ciało przywarło do drugiego i nie zamierzało się odsunąć. Byli aktualnie jednością. Jednością która nie chciała, by się rozerwała, a przynajmniej Lance miał taką nadzieję, że nie tylko on tak myśli. Ciało bruneta było bardzo ciepłe, nawet spod koszulki mógł poczuć bijący żar. Albo jemu woda sodowa uderzyła do głowy przez ten strach i po prostu to sobie wyobraża.

Natomiast w głowie Koreańczyka toczyła się prawdziwa burza myśli. Czy Lance właśnie go przytula? Może po prostu śni? I dlaczego jego perfumy tak bosko pachną? Najgorsze w tym wszystkim było to, że totalnie go sparaliżowało. Nie mógł się ruszyć. Jego mięśnie właściwie wypowiedziały wojnę z mózgiem, który niestety przegrywał.

Gdy pierwszy szok już minął, a Keith odzyskał władzę nad swoimi częściami ciała spojrzał na szatyna. Uśmiechnął się pod nosem, lecz...koniec tego dobrego.

- Jełopie, co ty robisz?

I właśnie w tej chwili Lance został sprowadzony z powrotem na ziemię odskakując tym samym na drugi koniec kanapy. Uczucie wstydu ponownie go nawiedziło. Czy to się w końcu skończy?

- Chciałem się tylko upewnić, czy znowu nie wywiniesz mi kawału. Jak widzę, zaskoczyłem cię – powiedział wymówkę na poczekaniu. Spojrzał na wzniesione ku górze brwi Koreańczyka i uśmiechnął się dumnie. - Udało mi się.

- Chyba w twoich snach – odgryzł się.

- Moje sny są bardzo ciekawe – uśmiechnął się szeroko pokazując rządek czystych, białych zębów. – Na pewno bardziej kolorowe niż twoje, emosku.

- Emosku? – Tym razem to Keith poczuł falę gorąca, która w trybie natychmiastowym zalała jego ciało. Odwrócił głowę w stronę telewizora i zamilkł.

Nastała beznamiętna cisza. Może Kogane jeszcze chwilę temu cieszyłby się z takiego obrotu spraw, ale nie teraz, nie tutaj, nie przy nim. Nawet po najgorszych wyzwiskach, które padały z ich ust w czasie kłótni nie było tak źle jak w tej chwili. Nie odzywali się do siebie aż do niemalże końca filmu. Lance co jakiś czas od wznowieniu horroru przybliżał się do Koreańczyka, tak, by ten zbytnio nie zauważył. Nadal cholernie się bał.

Serce biło mu jak szalone, jakby zaraz miało wyskoczyć z piersi i wziąć udział w maratonie. Wiedział, że to jest dość nietypowe. Nawet nie nietypowe, wręcz dziwne, ale tym będzie się martwił później. Przysunął się maksymalnie i położył głowę na ramieniu przyjaciela. Zacisnął oczy czekając na jakiekolwiek odepchnięcie z jego strony, lecz nic takiego nie nastąpiło. Odetchnął z ulgą.

Tym razem cisza, która trwała była bardzo przyjemna. Lance miał nareszcie miejsce, gdzie zakrywał oczy kocem, natomiast Keith darmowy kaloryfer. McClain miał bardzo wysoką temperaturę ciała, poczuł to w chwili, gdy ten się do niego przykleił. Było mu wtedy naprawdę przyjemnie, niczym w późnym czerwcu, zwłaszcza, gdy już letnie słońce ogrzewa wszystkich ludzi spragnionych lata.

Po kolejnych piętnastu minutach Kubańczyk spał w najlepsze, a Koreańczyk w tym czasie próbował go nie zabić, zwłaszcza, że aktualnie łamał mu bark. Jednak Lance, gdy spał nie wydawał się aż tak bardzo irytujący, przeciwnie, był niezwykle uroczy. Jego ciemne włosy opadały mu lekko na oczy na których eksponowały się dość długie rzęsy. Klatka piersiowa unosiła się zgodnie ze swoim rytmem, a ciepły oddech delikatnie muskał szyję Kogane'a doprowadzając go do lekkich dreszczy.

Podobało mu się. Skłamał by, gdyby zaprzeczył. A jednak jego podświadomość kazała mu zostać na ziemi, niżeli miałby szybować w swojej wyobraźni, gdzie mordercze jednorożce przebijają ludzi na wylot.

Może jednak psychiatryk nie jest takim złym pomysłem?

Mimo iż McClain był naprawdę słodkim aniołkiem, to niestety Keith był małym, złośliwym diabełkiem. Co poskutkowało tym, że po chwili młodszy spadł z kanapy. Ponownie.

- Musiałeś mnie dźgnąć w żebra, emo!

- Rusz dupe do łóżka, szpiczasty podbródku. Nie mam zamiaru cię nosić jak księżniczkę.

Lance spojrzał na Keitha z figlarnym uśmiechem.

- Dlaczego nie? Tylko nie mów, że mnie nie uradzisz.

Czarnowłosy prychnął pod nosem i pokręcił głową.

- Myślisz, że cię nie uradzę? Zabawne! Potrafiłem zanieść tu te dwie cholernie ciężkie torby z zakupami, a teraz patrz i się ucz. – Podszedł do Latynosa, położył jedną rękę na jego plecy, drugą pod dość długie nogi i szybko podniósł do góry.

Mina młodszego była niezastąpiona i Koreańczyk żałował, że nie miał dodatkowej ręki na zrobienie zdjęcia. Miałby co powiesić na lodówkę, wysłać do wszystkich znajomych (zwłaszcza do Pidge) i robić mnóstwo memów. Lance patrzył się na niego z tak szerokimi oczami jakby miały mu zaraz wystrzelić z orbit.

Z drugiego punktu widzenia, Kubańczyk nie wiedział co się dokładnie stało. Dla niego czas stanął w miejscu. Powietrze niesamowicie szybko zgęstniało wokół nich, a Keith szedł niczym ten rycerz w lśniącej zbroi, a trzymający się za jego szyję niebieskooki był małą, bezbronną księżniczką. Żartował. Nie chciał żeby go niósł, choć zbytnio nie żałował. Mógł ponownie poczuć to przyjemne ciepło chłopaka. Spojrzał na niego i przyjrzał się jego hebanowym włosom, które w tym momencie opadały mu lekko na twarz, przez co musiał co chwilę machać głową, by je odgarnąć. Miał skórę bladą niczym śnieg, oczy – ciemne, intensywnie fioletowe. Nigdy nie zauważył głębi w fiolecie, aż do teraz. To chyba będzie jego drugi ulubiony kolor. Mocne rysy pojawiały się zawsze, gdy nad czymś się mocno skupiał. I choć wszyscy uważali go za groźnego, wcale taki nie był. Czasem wydawało mu się, że jest kruchy na wzór porcelanowych lalek, które tylko po dotknięciu mogą się skruszyć, połamać i rozbić.

Materac ugiął się pod ciężarem jego ciała, przez co wypłynął z krainy przemyśleń. Keith rzucił go delikatnie na łóżko.

- Dałem radę – uśmiechnął się zwycięsko. – No, a teraz spać.

Miał już wychodzić, nawet stał w progu drzwi, gdy Lance zapytał:

- Keith?

- Tak? – Obrócił się do niego. Iskierki w jego oczach tańczyły jak rozbrykane, a światło delikatnie rozświetlało kolor purpurowych tęczówek. Nadzieja jaką miał w sercu była lekka i niepewna, ale ponoć umierała ostatnia. Liczył na te pytanie. Tak bardzo chciał, żeby Latynos je zadał.

Horror na dobranoc [Klance]Where stories live. Discover now