Rodowód

1.9K 127 15
                                    


                     Świat nieustannie się zmieniał, ewoluował targany odwiecznymi starciami sił tak potężnych, że wykraczały poza granicę ludzkiego pojmowania. Wichry wojny z ukrycia szargały światem ludzi, wpływając na niego nieprzerwanie - bez ich wiedzy. Ciągnące się przez wieki utarczki odwiecznych sił, z czasem przygasły, pozwalając zaznać śmiertelnym iluzji spokoju, dostatku i rozkwitu. W świecie śmiertelnych pozostało jedynie pięć istot reprezentujących mistyczne, pradawne moce - ród Phoenix. Skąd wzięli się Phoenixowie i dlaczego zdecydowali się pozostać wśród ludzi, nikt do końca nie wiedział - nawet oni sami. Kolejno zjawiali się na łonie Matki Ziemi przynosząc ludziom niewyczerpane źródło energii, jakiej dotąd nie widzieli - magii. Arien, Damon, Killian, Elias i Vallerin wspólnie tworzyli spiritus movens najnowszego i najrzadszego spośród żywiołów - od nich magia wzięła swój początek i jedno z nich miało być w przyszłości ostatecznym jej kresem. Phoenixowie strzegli praw rządzących magią i dbali o jej niepohamowany rozwój, pozwalając, by stopniowo wtapiała się w otaczający ich świat, ofiarując mu tym samym odrodzenie. Z czasem pośród śmiertelnych pojawili się wybrani, będący w stanie okiełznać magię, czyniąc ją sobie podległą - po dziś dzień nazywano ich czarodziejami. Czarodzieje początkowo tłumnie przybywali do ponurej, kamiennej twierdzy, osłoniętej przed niepowołanym wzrokiem gęstwiną puszczy starszej, niż ludzka pamięć sięga, by tam pobierać nauki od samych Phoenixów. Lordowie chętnie dzielili się swą wiedzą z tymi kruchymi stworzeniami, w ludziach upatrując celu istnienia magii jako takiej - a więc i siebie samych. Arien, Damon, Killian i Elias wtłaczali w umysły czarodziei wiedzę, pozwalającą im lepiej zrozumieć szerokie spektrum sztuk magicznych, jednak ich sojusz z ludźmi nie potrwał długo. Ludzie, w przeciwieństwie do Phoenixów, posiadali przejmującą słabość - byli śmiertelni. Czas ich ziemskiej wędrówki przemijał błyskawicznie. Wymarły pokolenia pamiętające same początki, a kolejne rodziły się już w świecie, w którym magia stała się czymś oczywistym i powszechnym. Coraz liczniejsza populacja czarodziei oddalała się od pierwotnego źródła, z czasem podważając sam fakt jego istnienia. Śmiertelni, kierowani swą pychą, zaczęli uważać się za równych Phoenixom, żeby w końcu samych siebie ogłosić ostatecznymi panami magii - złamali tym samym kruche przymierze zawarte przez ich przodków z mistycznymi. Phoenixowie, rozczarowani ludźmi, zadecydowali o odsunięciu się w cień, żeby pozostając na uboczu historii wciąż kontynuować swą misję, zostawiając śmiertelnych samym sobie. Twierdza Phoenixów zniknęła z centrum prastarej puszczy, a sekret jej nowego położenia poznała ledwie garstka zaufanych czarodziei - jednostek mogących kontynuować nauki u boku Mistycznych, sięgając coraz głębiej w samo źródło magii. Wieki mijały, a pamięć o Phoenixach rozmywała się, przeinaczana przez rozliczne legendy i mity, odbiegające od prawdy aż po granice absurdu. Ludzie wyparli ze swej świadomości przedwieczne istoty, nie czując więcej potrzeby snucia domysłów nad pochodzeniem magii - wystarczyły im szczątkowe, fabularyzowane podania oraz przekonanie o własnej potędze, leżące w naturze śmiertelnych. Nieliczni uczeni podejmujący się polemiki na temat tego czym magia była, zgodnie pisali o jej czterech filarach: swą wiedzę opierając na osobach Ariena, Damona, Killiana i Eliasa. Prawdopodobnie stało się tak dlatego, że pierwsze pokolenia powszechnie spotykały jedynie czterech spośród piątki Phoenixów. Najmłodsza z nich - Lady Vallerin - pojawiła się na świecie znacznie później od swych braci - w czasach, gdy sojusz Mistycznych i ludzi chylił się ku upadkowi. Lady narodziła się jako istota nieskończenie dobrotliwa, miłosierna i kochająca - zupełnie inna od swych oschłych, wyniosłych i stanowczych braci. Kochała śmiertelnych, a ci, którzy dostąpili zaszczytu poznania jej, miłość tą odwzajemniali wielbiąc najmłodszą z Phoenixów niczym boginię. Uwieczniali swe oddanie wobec Lady opiewając jej dobroć w rozlicznych opowieściach - nazywali ją Matką Życia, Opiekunką Losu Człowieczego, Boginią Miłości...od jej osoby wzięły się wszelakiej maści żeńskie bóstwa, strzegące śmiertelnych. Lordom zażyłość między siostrą, a ludźmi nie podobała się ani trochę, zbyt dobrze zdążyli bowiem poznać niestabilne, kłamliwe serca czarodziei skłonne w oka mgnieniu całkowicie zmieć podejście do swych dobrodziei. Lordowie obawiali się również, że ludzie wykorzystają przychylność jaką darzyła ich Vallerin do własnych celów, wiedząc o jej skłonności do wybaczania oraz poświęceń w imię większego dobra. Arien, Damon, Killian i Elias nie mogli do tego dopuścić - Lady była najcudowniejszym spośród stworzeń, ale skrywała w sobie potęgę, mogąca raz na zawsze położyć kres równowadze świata, jaki z oddaniem budowali. Vallerin nie była jedynie piątym elementem źródła magii...w swych delikatnych, śnieżnych dłoniach dzierżyła niebezpieczną, destrukcyjną moc wynoszącą ją ponad mistycznych - antymagię. Jako jedyna potrafiła wydzierać magię, łamać ją i niszczyć ledwie skinieniem. Ponury żart losu sprawił, że najłagodniejsza spośród nich władała potęgą, której przeznaczone było zakończyć ich trwanie w świecie ludzi. Lordowie nie chcieli by czarodzieje dowiedzieli się o szczególnym darze Vallerin, więc odsunęli ją od siebie, powierzając najmłodszą opiece jedynego czarodzieja, któremu wszyscy ufali bezgranicznie - Imerionowi Crown. Lady przyjęła chwalebne nazwisko swego opiekuna i wraz z nim zamieszkała w przepięknej, otoczonej nietkniętą przyrodą rezydencji, oddalonej od siedziby braci. Stulecia mijały, a niechęć Lordów wobec ludzi, zmieniła się w najczystszą pogardę. Phoenixowie z płomienia mającego oświetlać czarodziejom właściwą ścieżkę, przeistoczyli się w ponury cień dawnej świetności - tak odległy od śmiertelnych, jak to tylko możliwe. Niewdzięczność ludzi, ich buta i bluźnierstwa rozbudziły w sercach mistycznych nienawiść, której przezwyciężyć nie potrafili i po prawdzie nie chcieli wcale. Bracia ignorowali nawoływania siostry o pokój między nimi, a śmiertelnymi, bardziej niż powinność ceniąc sobie honor. Zapewne ten stan rzeczy ciągnąłby się przez kolejne dekady, gdyby nie jedno, nieoczekiwane zdarzenie. Najstarszy spośród Phoenixów, pełniący nieprzerwanie rolę lidera rodu - Lord Arien - przełknął niechęć wobec czarodziei, zakochując się bez pamięci w jednej z nich. Mimo protestów braci pojął za żonę przepiękną czarownicę imieniem Athiel, przyrzekając jej miłość aż po kres czasu. Para, wkrótce po hucznych zaślubinach, z dumą poinformowała ród o nieodległych narodzinach ich pierwszego potomka - nie spodziewali się wówczas, że przyjście na świat ich pierworodnego, raz na zawsze położy kres zgodzie pośród Phoenixów. Athiel szczęśliwie powiła zdrowego, rumianego chłopca o oczach jaśniejących niezmąconym lazurem nieba i urodzie dorównującej Mistycznym. Dziecięciu nadała imię Urien, ku uciesze swego małżonka. Radość czarownicy i Ariena, nie trwała jednak długo. Trzy dni po narodzinach syna, zostali otoczeni przez pozostałych Lordów w swej własnej komnacie. Damon, Killian i Elias domagali się od lidera rodu wydania im dziecka, które uważali za haniebną abominację naruszającą odwieczną granicę, dzielącą śmierć od wieczności. Korzystając z przewagi liczebnej, wydarli malca siłą wprost z ramion matki za nic mając jej płacz i błagania. W tamtym momencie chłopiec powinien był zginąć, jednak ocalił go cichy sojusz zawiązany między Killianem i Vallerin. Lord Killian, wiedząc o planach braci wobec bratanka, skontaktował się z siostrą prosząc ją o pomoc i wyratowanie Uriena. Sam nie byłby w stanie zbyt wiele zdziałać - nawet łącząc siły z Arienem - wiedział bowiem doskonale, że jego protest wznieciłby wojnę między Lordami. Wraz z Lady obmyślił plan skuteczniejszy i dalekowzroczny - siostra miała uratować chłopczyka, a on pozostać przy braciach, ciesząc się ich zaufaniem by ocenić czy nie zatracają się w okrucieństwie. Sądnego dnia Vallerin wkroczyła do komnaty Ariena i po prostu odebrała Uriena Damonowi, oddając go w ręce wdzięcznej Athiel. Zabrała czarownicę i dzieciątko do swej rezydencji grożąc braciom, że zabije każdego kto śmie podnieść na nich rękę. Lordowie ustąpili, obawiając się gniewu siostry bardziej, niż czegokolwiek innego - raz już jej potężna moc wymknęła się spod kontroli pod wpływem wzburzenia i szczerze wątpili, czy udałoby im się przetrwać powtórną walkę z rozszalałą Lady. Urien pod okiem matki i Vallerin chował się zdrowo w rezydencji, do której wkrótce przeniósł się również Arien. Chłopiec cenił sobie towarzystwo dobrodusznej ciotki, rozwijając pod jej skrzydłami swe talenty. Sielankowe lata przerwało bezduszne fatum, ciążące nad nieśmiertelnymi - przekleństwo, domagające się zapłaty za przywilej trwania po wieki. Urien zapadł na przedziwną chorobę. Z dnia na dzień coraz bardziej opadał z sił, nękany potwornym bólem i nieustępliwą gorączką. Arien, choć szczególnie wysławił się w sztukach uzdrowicielskich, nie był w stanie pomóc potomkowi. Wraz z żoną bezsilnie patrzył, jak ich syn popada w agonalną katatonię, zakończoną całkowitą śpiączką. Vallerin niemalże siłą przymusiła go do powrotu z odmętów rozpaczy i wsparcia jej w szukaniu odpowiedzi, co mogło spowodować tak ciężki stan dziecka. Wspólnymi siłami znaleźli jedyną słuszną odpowiedź. Urien miał w sobie krew nieśmiertelnego i śmiertelnej, a te dwie siły nie mogły współistnieć w harmonii - bezustannie ścierały się ze sobą, walcząc o dominację. Krew mieszańca, zamiast błogosławieństwem, była toksyną powoli pochłaniającą jego energię życiową. Diagnoza całkowicie załamała Lorda oraz Athiel. Nigdy wcześniej w historii podobnego przypadku nie było, nie mieli pojęcia co robić, a każda upływająca sekunda zbliżała Uriena do śmierci. Rodzice poddali się, akceptując fakt nieuchronnej śmierci synka lecz Vallerin poddawać się nie zamierzała. Skoro wiedziała już, że problemem jest krew, mogła zrobić tylko jedną rzecz - zwrócić się o radę do Killiana. Każdy spośród Phoenixów przejawiał szczególne zdolności w odmiennej dziedzinie magii, a Killian jako jedyny posiadał dwie sztuki, które opanował do perfekcji - iluzję oraz magię krwi. O jego zamiłowaniu do tej ostatniej powiedział jedynie siostrze, nie chcąc, by bracia krzywo na niego patrzyli lub co gorsza kazali porzucić badania. Lord odpowiedział na wezwanie i wraz z Lady pracował bez wytchnienia szukając rozwiązania - spotykali się w tajemnicy, korzystając z ukrytych w podziemiach rezydencji komnat. Testowali znane zaklęcia oraz rytuały, z czasem tworząc zupełnie nowe, odpowiednie tylko dla tego konkretnego przypadku. Ich wysiłki przyniosły rezultaty - Vallerin opracowała skomplikowany rytuał łączący krew nieśmiertelnego i śmiertelniczki tak, by się przeplatały wzajemnie wzmacniając zamiast pochłaniając. Killian nadał odkryciu praktyczny wymiar, tworząc na zasadzie prób i błędów odpowiednią mieszankę oraz zaklęcie spalające dwa strumienie krwi w jedność. Lord zostawił wszystko w rękach siostry prosząc ją, żeby nigdy nikomu nie mówiła jaki udział miał w tym eksperymencie - zbyt wiele korzyści czerpał ze swego wizerunku pomylonego lekkoducha, by z tego rezygnować. Lady, polegając na instrukcjach brata, wtłoczyła w żyły Uriena eksperymentalny specyfik, na efekty jednak musiała poczekać. Chłopiec długo nie potrafił wybudzić się ze śpiączki, łamiąc tym samym serca rodziców - w skrytości ducha już opłakiwali jego śmierć, nie mogąc dłużej karmić się płonnymi nadziejami. Vallerin niezmordowanie czuwała przy łóżeczku malca, wierząc w zdolności Killiana i swoje własne - ku czemu miała wszelkie powody. Urien szczęśliwie powrócił do świata żywych, a to kim się stał zaskoczyło wszystkich. 


                    Tamtego dnia, przebudzenie się Uriena dało początek nowemu rodzajowi istot - unikatowym mieszańcom, łączącym w sobie pierwiastek śmiertelności z nieśmiertelnością. 

                    Tamtego dnia, nieśmiertelność przestała być wyłącznie domeną mistycznych - biologiczne trwanie po kres czasu, dzięki czerpaniu sił witalnych wprost ze źródła magii, stało się możliwe. 

                    Tamtego dnia, zwykłe wyczucie magii przerodziło się w coś więcej - jedność z tą niewyobrażalną potęgą, zdolną przekraczać wszelkie granice. 

                    Tamtego dnia, umiejętności regenerowania potencjalnie śmiertelnych ran, przestały być jedynie mrzonką szaleńców. 



                                                        Tamtego dnia, narodził się pierwszy LUTHER



Ród LutherDonde viven las historias. Descúbrelo ahora