Killian Phoenix

1.3K 80 10
                                    



                       Wysoki mężczyzna przystanął przed drzwiami okazałej posiadłości i odetchnął głęboko, zsuwając z głowy obszerny, smolisty kaptur. Luźny materiał opadł na jego szerokie barki, ciągnąc za sobą pasma ciemnych, półdługich włosów. Kierowany przyzwyczajeniem przeczesał je niechlujnie, osłoniętą skórzaną rękawicą, dłonią o długich, smukłych palcach. Nie odwiedzał tego domostwa od lat, choć wiązał z nim same przyjemne wspomnienia – dwór Lady Crown zawsze był dla niego bezpieczną przystanią, do której mógł wrócić nie obawiając się bycia ocenianym. Darzył posiadłość sentymentem, jednak nie mógł jej odwiedzać tak często jakby sobie życzył – powtarzające się wizyty z całą pewnością nie uszłyby uwadze braci a na to pozwolić sobie nie mógł...dla dobra Vallerin oraz własnego. Od wieków jego i jedyną spośród Phoenix'ów wiązał cichy sojusz, trzymany w ścisłej, uciążliwej tajemnicy. To on był oczami Lady, śledzącymi uważnie poczynania Lordów, których zaufaniem cieszył się niezmiennie od początku istnienia rodu. Dzięki wprawnie prowadzonej grze pozorów, mógł niepostrzeżenie wpływać na decyzje braci i utrzymywać dzięki temu względny spokój pośród zwaśnionych mężczyzn – nie na darmo w końcu nazywano Killian'a Phoenix'a Iluzjonistą. Wykorzystywał pełnię swoich niecodziennych umiejętności, by postrzegano go jako niegroźnego lekkoducha o kuriozalnie swobodnym podejściu do życia, skrzętnie ukrywając przenikliwy umysł pod płaszczykiem infantylnej beztroski. Nigdy nie wyjawiał swoich zamiarów oraz pilnował, żeby ciężko było wyrokować na temat jego prawdziwej natury, z pełnym rozmysłem śląc sprzeczne sygnały. Dogłębnie znała go jedynie siostra i był szczerze dumny ze specyficznego porozumienia dusz, które połączyło ich losy w nierozerwalną jedność. Erin całkowicie różniła się od braci, pozbawiona była bowiem mściwego, bezlitosnego wyrachowania oraz niesłabnącej potrzeby podkreślania dominacji nad innymi stworzeniami. Nie zależało jej na władzy, wpływach, czci, wdzięczności ani niczym podobnym – czyniło ją to najpiękniejszym odzwierciedleniem czystej, bezinteresownej miłości oraz dobra, na jakie ten zepsuty świat nie zasługiwał. Zamiast żywić uzasadnioną urazę – wybaczała, nawet najbardziej dotkliwe przewinienia. Miast nienawidzić – okazywała serce tym, którzy na miłosierdzie nie zasługiwali. Nie była zdolna do wymierzania własnej sprawiedliwości ani oceniania innych – rozumiała, nawet gdy zrozumienie wydawało się nieosiągalne. Killian pokochał tę wspaniałą istotę w chwili, gdy ujrzał ją po raz pierwszy i ufał jej bezgranicznie, czego nie mógł powiedzieć o braciach. Wiedział, że w rękach Vallerin jego tajemnice były bezpieczne. Nie musiał się przed nią tłumaczyć ani wstydzić podjętych decyzji...mógł jej powiedzieć o wszystkim i nie bać się odepchnięcia. Iluzjonista mimowolnie ścisnął niewielką, kryształową fiolkę wypełnią krwią, którą zawsze nosił przy sercu, zawieszoną na platynowym łańcuszku o misternym splocie. Otrzymał ten medalion od Lady i traktował go jak najcenniejszy spośród skarbów – a miał ku temu powody wszelakie. Krew wypełniająca fiolkę należała do nikogo innego jak panny Crown. Siostra, gdy straciła nad sobą panowanie przed laty, wydarła z niego część magii, niszcząc ją bezpowrotnie. Nie miał jej tego za złe, oj nie! Tamtego dnia zapłacił za własną głupotę, kiedy w akcie desperacji rzucił się ku płomiennowłosej chcąc jej pomóc, chociaż podświadomie wiedział, że ta mroczna istota...to coś...to nie była jego Vallerin. To...coś...nie czuł od tego nic poza żądzą zniszczenia. Nie wyczuwał w tym czymś niczego co przypominało by mu o siostrze: jej łagodnej aury, bólu z jakim się mierzyła, przepięknego zapachu ani co najdziwniejsze unikatowego ducha jej mocy...zupełnie jakby to wszystko zniknęło. Zanim dotarło do niego, że nie ma pojęcia z czym się mierzy, było już zdecydowanie za późno na odwrót. Sam był sobie winien, tracąc żelazne opanowanie i zdolność racjonalnego myślenia. Wtedy nie mógł znieść patrzenia na cierpienie Lady. Nie mógł pozwolić by zrobiła sobie krzywdę, przez okrutną zdradę doznaną z ręki męża. Nie mógł spokojnie przyglądać się temu jak żal po utracie córki rozszarpuje jej serce oraz duszę, więc jednym nieprzemyślanym ruchem, skazał ją na coś dużo gorszego – ciągnące się po dziś dzień wyrzuty sumienia. Kiedy Lady powróciła z wygnania, po niemalże trzech wiekach samotności, starała się przywrócić mu utraconą cząstkę mocy, jednak bezskutecznie...raz zniszczonej magii nie sposób było od tak odbudować. Zrozpaczona, faktem okaleczenia brata którego potajemnie miłowała najbardziej, Vallerin oddała mu cząstkę swojej mocy poprzez podarowaną krew. Killian w razie potrzeby mógł czerpać siłę z fiolki, wiązało się to jednak z wypaleniem krwi, więc zmuszony był co jakiś czas prosić siostrę o świeżą porcję potężnego płynu – pozostali Lordowie wiedzieli o tym rytuale, dlatego mógł go wykorzystywać z powodzeniem jako wymówkę do odwiedzania Erin. Tym razem jednak to nie krew sprowadzała go do posiadłości. Po raz pierwszy od pamiętnej sprawy ratowania Urien'a, Vallerin poprosiła o spotkanie – wykorzystując zawarty między nimi pakt. Nie miał pojęcia czemu miałaby tak nagle go wzywać i budziło to w nim niejasny, pulsujący gdzieś na granicy świadomości, niepokój. Siostra szczególnie uważała, żeby ich wzmożone kontakty nie rzucały się w oczy, dlatego nie spotykali się z byle powodu na czcze pogadanki. Odetchnął głęboko, wypuszczając medalion i popchnął niepewnie drzwi, po czym wkroczył do eleganckiego, jasnego korytarza. Nikt nie wyszedł mu na powitanie co wydało mu się mocno podejrzane – w posiadłości zawsze było pełno skrzatów ze stojącym na ich czele majordomusem, który nigdy nie odmawiał sobie przywitania oczekiwanego gościa. Lady z rozmiłowaniem otaczała się tymi pokracznymi stworkami, taktując lojalne skrzaty jak własną rodzinę. Phoenix skrzywił się mimowolnie, mocno zaciskając pięści. To była ich wina...przez nich płomiennowłosa musiała szukać ciepła rodziny wśród obcych, nie mogąc w tej sprawie liczyć na braci. Zawiedli ją...zawodzili tak wiele razy, a mimo to ona wciąż ich kochała i dbała o nich jak tylko mogła. Odwiodła ich od zamordowania niewinnego dziecka, gdy ich serca i sumienia pozostały twarde niczym skała. Ocaliła Elias'a, gdy nieomal nie stracił życia w potyczce z Damon'em i Arien'em – tylko ona była w stanie ich uspokoić i zmusić do pójścia na kompromis. Uleczyła Damon'a, kiedy ten przesadził z badaniem ograniczeń własnej mocy, praktycznie doprowadzając swoje ciało do stanu skrajnego wycieńczenia. Uratowała rodzinę Arien'a, kiedy bracia odwrócili się do niego plecami. Zrobiła dla nich tak wiele...każdemu z nich w pewnym sensie ocaliła życie, Killian czuł jednak, że najwięcej zrobiła dla niego. Był taki czas, tuż przed jej utratą kontroli, gdy on sam dał się zwieść Otchłani. W tamtym okresie zajmowały go badania nad zakamarkami magii, w które nikt nigdy nie powinien się zagłębiać – do tej pory nie wiedział czy zrobił to tylko z ciekawości, przez nudę, czy był aż tak głupi. Tak czy inaczej, dał się wciągnąć w niebezpieczną grę, w wyniku której spadł wprost w lodowate objęcia pustki. Wpadł to zbyt łagodne słowo...po prostu rzucił się w nią z durnowatym uśmiechem na twarzy – nie mając pojęcia co tak właściwie robi. Wydostał się stamtąd tylko i wyłącznie dzięki oddaniu siostry. Erin była dla niego drogowskazem. Jasnym światłem, pulsującym pośród bezgranicznej, przytłaczającej ciemności. Wyciągnęła go z Otchłani i nauczyła jak radzić sobie z brzemieniem, jakie spadło na jego barki – nie mówiąc o niczym pozostałym Lordom. Arien, Damon i Elias do tej pory nie wiedzieli o bolesnym upadku brata ani walce jaką toczył każdego dnia odkąd powrócił odrodzony w mroku, którego potęgi nie byli świadomi. Killian był boleśnie pewien, że Lordowie by go nie zrozumieli ani nawet zrozumieć nie próbowali. Zapewne wygnaliby go tak jak później siostrę i zostawili samemu sobie, skazując na powolne popadanie w coraz głębsze szaleństwo. Erin jednak...ona była inna...Wybaczyła mu słabość i cierpliwie udowadniała, że upadek nie musiał wcale oznaczać końca...mógł być nieprzyjemnym początkiem nowej, pełnej nieoczekiwanych wyzwań, ery. Jej łagodna, ciepła miłość wydzierała Otchłani władzę nad nim i jego czynami, przywracając mu wolną wolę. Starania Vallerin i jej wiara w siłę brata, umożliwiły mu powrót do w miarę normalnego funkcjonowania na własnych zasadach. Świadomość tego wszystkiego wpędziła go w dogłębną rozpacz oraz obrzydzenie do siebie samego, gdy to ona znalazła się w identycznej sytuacji a on okazał się zbyt słaby i nieporadny, żeby jej pomóc. Bezsilnie patrzył jak Otchłań pożera jego ukochaną siostrę, potrafiąc jedynie przyłożyć dłoń do jej zamknięcia na długie stulecia. Kiedy wrota więzienia zatrzasnęły się za Vallerin poprzysiągł, że więcej jej nie zawiedzie i słowa miał zamiar dotrzymać – bez względu na cenę jaką przyszłoby mu za to zapłacić.

Ród LutherWhere stories live. Discover now