Rozdział XIV

1.2K 103 34
                                    

Cholera, cholera, cholera... Powtarzała sobie to jak mantrę w myślach przemierzając korytarze starego dworu. Jak przeżyje i dorwie Turing, to ją zabije...
Ona pracuje w szpitalu, a nie jest jakimś piekielnym Chuckiem Norrisem!

Spojrzała na mapę, z drugiej strony jak ten dzieciak to wszystko zapamiętał? Pewnie robili mu pranie mózgu i zrobili prywatną, żywą informację turystyczną.

Ruszyła w boczny korytarz i szybko schowała się w zaułku słysząc kroki. Serce waliło jej jak oszalałe. Gdzie jest jej Kudłacz? Gdzie jej Syri?
Kobieto przestań się mazgaić. Jesteś niezależna i silna, nie potrzebujesz do wszystkiego faceta.
Ale jego słodki uśmiech podnosi na duchu.
Westchnęła wewnętrznie. Chyba nadal po mimo już kilku lat małżeństwa jest w nim szaleńczo zakochana jak pryszczata nastolatka.

Ale z drugiej strony, co się dziwić?
Miała to szczęście, że wyszła za faceta, za którym szalały wszystkie nastolatki. Przez co trzeba go pilnować, by któraś w końcu nie zaczęła za bardzo kręcić tyłkiem.
Zaraz...
Gdzie tu szczęście?

Jej gorączkowe przemyślenia przerwały teraz już donioślejsze głosy. Dwaj wysocy mężczyźni, napakowani jak półki w Biedronce przeszli obok niej. Po odczekaniu kilku minut po ich zniknięciu za rogiem korytarza wypuściła z ulgą powietrze. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że wstrzymała oddech. Brawo, jeszcze ma instynkt samozachowawczy.

Wyjrzała z ukrycia i nie rejestrując żadnych pierdolonych ścierwojadów ruszyła w dalszą drogę.

~<^>~

W tym samym czasie, innym korytarzem, lecz w tym samym kierunku szedł pies. Czarny, kudłaty, który już zdążył się uflogać.
Z doświadczenia zdobytego podczas eskapad po Hogwarcie w czasach młodości wiedział, że jednej osobie łatwiej jest się schować. A psu w szczególności, zwłaszcza z tak cichym chodem jak jego.

Dumny z siebie, że to tak wszystko świetnie wymyślił z premedytacją ignorował fakt, że Snape też miał w tym swój udział... i to niestety spory.

Mniejsza, to on teraz jest panem sytuacji i...

- Co tutaj robi ten kundel?

Cholera...

~<^>~

Modlił się. Pierwszy raz od sam nie wiedział jak długiego czasu modlił się i to starannie. Błagał w myślach, by żadne z tych kretynów nie spieprzyło swojej roboty. Mieli tylko cicho i niezauważalnie przemknąć do biblioteki i buchnąć księgę.

Niestety był świadom tego, że była Psia gwiazda Hogwartu i obecna pośredniaka oraz jego wielce umiłowana małżonka są zdolni do wszystkiego.
Konkretniej, są zdolni wszystko rozpieprzyć...

Salazarze, miej nas w opiece.
Jakim cudem Valar, obecnie Black, trafiła do Slytherinu?
Jeden Merlin wie.

I ta kretyńska tiara...

- To tutaj. - z potoku, a raczej chyba wodospadu myśli wyrwał go wysoki głos chłopca. Właściciel dużych, zielonych oczu zatrzymał się przed jedną ze ścian i wskazał na kamień.

Mężczyzna przyklęk na jedno kolano i przyjrzał się prostokątnej bryle. Rzeczywiście, zaprawa wokół niego była wyszczerbiona. Wyjął różdżkę i powoli wyjął kamień oraz postawił go obok uważając przy tym, by nie narobić za wiele hałasu. Gdy w końcu wejście było wolne w powstałym otworze ukazała się im wychudzona i zmęczona, lecz o dziwo uśmiechnięta twarz dobrze znanej im kobiety.

- Nie szczerz się jak głupi do sera, tylko wyłaź Turing. - mruknął. Musiał sobie po nadrabiać te wszystkie miesiące, gdy nie miał jak jej dogryzać. Kobieta tylko w odpowiedzi wywróciła oczami. Ale co poradzi, że za tym tęskniła? Z pomocą Mistrza Eliksirów i Williama wygramoliła się z celi.

Był sobie Król |Severus SnapeWhere stories live. Discover now