Przedszkolanka

14 1 0
                                    


„Przedszkolanka z Auschwitz"

Staliśmy wszyscy, ciasno zbici w kupę, blisko sto osób. Zapakowali nas do wagonu towarowego, wyciągnęli nocą z łóżek, nikt nie wiedział po co, ani dlaczego. Jechałyśmy piąty dzień. Stałam obok ściany, więc miałam jakieś oparcie, na lewą część mojego ciała naciskała inna kobieta. Mimo gorąca, ona była zimna, nie dopuszczałam do siebie myśli, że nie żyje. Na początku podróży, dostaliśmy tylko marne wiaderko wody, na cały wagon. Nie mogłam spojrzeć na to, na czym stałam. Było lato, zamknięte w drewnianym wagonie „gotowałyśmy się" od wysokiej temperatury. Nie wiem jak wytrzymałam cały czas stojąc. Drzwi były zamknięte, a jedynym dopływem powietrza były małe otwory w przedniej części wagonu. Byłyśmy spragnione i głodne. Wiele kobiet trzymało na rękach dzieci, niektóre już nie wytrzymywały i je puściły. Tłok i ścisk utrzymywały je nad ziemią. Starałam się nie patrzeć w lewą stronę, gdzie po ziemi walały się ciała malutkich dzieci, niczym śmieci. Porzucone, brudne, nieżywe. Niektóre panie, krzyczały, inne płakały, ale większość siedziała cicho. Niedaleko mnie stała moja sąsiadka. Miała około czterdziestu lat, ciemnowłosa pani, zostawiła w domu swojego jedynego syna.

– Panno Agato, co się z nami stanie? - spytała mnie pewnego razu. - Pani może przeżyć. Jest panienka młoda i dzielna, a ja? - mówiła bliska płaczu.

– Proszę się nie martwić. Znajdziemy jakiś sposób. - Próbowałam ją pocieszyć, chociaż samej było mi ciężko.

– Ma pani ledwie dwadzieścia dwa lata, przed panną jeszcze wiele lat.

Nic jej na to nie odpowiedziałam, nie wiedziałam co. Ten kto wsiadał do tego pociągu już nie wracał.

Po kolejnej dobie, pociąg stanął. Otworzono drzwi, kazano opuścić wagon. Wyszłyśmy, z setki zostało ledwie 60 osób, w tym kilkoro dzieci. Po kilku dniach w półmroku, światło nas oślepiło. Nie odwróciłam się ani razu, aby popatrzeć na tych,

którzy już nigdy nie opuszczą wagonu. Przed nami SS mani selekcjonowali ludzi na zdatnych do pracy i tych, którzy mają umrzeć. Każda matka z dzieckiem szła na lewo, wiedziałyśmy, że one nie przeżyją. Dookoła mnie rozbrzmiewały krzyki dzieci nawołujące rodzicielki, które ich porzuciły. Ja nigdy nie mogłam mieć własnego dziecka. Nie rozumiałam, jak one mogą je zostawić. Jedną z kobiet goniła ośmioletnia dziewczynka, z blond włosami, wołająca „mamo", ona udawała, że nie słyszy, nie odwróciła się. Szłyśmy bez bagaży, kazano nam je zostawić. Matka wpadła na jednego ze strażników.

– Czy to twoje dziecko? - spytał wskazując na dziewczynkę.

– Nie, nie znam jej. - Zastrzegła się matka.

– Jak widać ona ciebie tak. Brać dziecko i nie pałętać się pod nogami! - wydał rozkaz.

Dziewczynka ją dogoniła i przytulała się do nogi kobiety, ta usilnie próbowała ją odepchnąć. Strażnik już chciał podnieść rękę i uderzyć obie, kiedy ja nie wytrzymałam. Sąsiadka próbowała mnie zatrzymać, jednak się jej nie udało, podeszłam do nich. Nie umiałam patrzeć na krzywy wyrządzane dzieciom. W „poprzednim" życiu pomagałam w Domu Dziecka i przedszkolu.

– To moje dziecko. - Powiedziałam uśmiechając się do dziewczynki.

Patrzyłam w oczy matki, zauważyłam w nich żal, skruchę, podziękowanie. Stałyśmy tak przez chwilę, potem spuściłam wzrok na malutką.

– Chodź. - Przekonywałam ją z uśmiechem.

Ona niechętnie zostawiła rodzicielkę i dała się poprowadzić. Zebrałam tak trójkę dziewczynek. Dwie starsze i noworodka. Nie chciałam pozwolić im cierpieć, ani się bać. Z delikatnym uśmiechem opowiadałam im bajki. Wsiadłyśmy do samochodu i pojechałyśmy „pod prysznic", dobrze wiedziałam co to oznacza. Nie bałam się śmierci.

Kiedy weszłyśmy do pierwszego pomieszczenia, kazano nam się rozebrać. Pomogłam dziewczynkom i weszłyśmy głębiej. Malutki człowieczek, którego niosłam na rękach zaczął płakać, a zaraz za nią – starsze dziewczyny. Zaczęłam im śpiewać piosenkę.

– Był sobie król, był sobie paź i była też królewna...

Podczas mojego śpiewu, dzieci się uspokoiły. Pozostałe kobiety również zaczęły cichutko nucić. Nie zdążyłyśmy nawet skończyć tej jednej piosenki, kiedy z pryszniców zaczął lecieć trujący gaz.

Kiedy więźniowie weszli, aby przygotować komorę do kolejnej partii więźniów, zauważyli coś niezwykłego, co do tej pory nigdy się nie zdarzyło. Wszystkie kobiety trzymały się za ręce, czy to w parach, czy w grupach. Żadna nie była sama. Po środku leżała młoda panna, tuląca do siebie niemowlę, a dwie starsze dziewczynki przywarły do jej boków. To wokół tej czwórki zebrało się najwięcej osób. Więźniowie nie wiedzieli co tu się stało, zrozumieli jednak, że to musiała być niezwykła chwila, dla wszystkich uśmierconych w tej partii.

Chwilę później, zapomnieli o wszystkim i zaczęli przerzucać ciała do krematorium.

PrzedszkolankaKde žijí příběhy. Začni objevovat