ROZDZIAŁ 4.

61 8 6
                                    

  Znienacka coś wyskoczyło z akwenu, łapiąc Mpirę za tylną łapę i wpychając ją z impetem do wody. Ta tylko zdołała pisnąć i porządnie otrzeć pazurami skałę, gdy coś wciągnęło ją pod chabrową wodę.  

***

Fang niedawno się obudził. W jaskini nie było nikogo, został sam. Przez cały wieczór spał jak zabity.

 Promienie wpadały do groty, a przypływ zimnej wody nieco go rozbudził.

Słyszał krzyki bawiących się o poranku dzieci i głos najstarszego brata. Szybko jednak zakryły go inne, nachodzące na siebie dźwięki. 

Wstał chwiejnie. Łapy po nocnych drgawkach były wykończone. Potrząsnął tylnymi nakrapianymi szarymi kończynami, a następnie przednimi aby nieco je rozruszać. 

Małe barwne płatki polipów unosiły się w wodzie. Jeden z nich przepływał obok złotych oczu Fanga. Podniósł łeb, a mały miedziany płat opadł na samym czubku popielatego pancerza, ciągnącego się od nozdrzy po końcówkę szyi. Fang rozpromienił się i wciągnął wodę nosem, a gdy ją wypuścił, miedziany pąk poleciał w górę wraz z drobnymi bąbelkami wylatujących z otworów.

Odepchnął się od podwodnego meszku tylnymi stalowo-ciemnymi łapami i zrobił susła przypominającego skaczącego lisa. 

Zbliżał się do wyjścia, a łuna stawała się jaśniejsza. Opadała na jego płetwę grzbietową i pysk. Kaptur z łusek przy głowie, zaczął połyskiwać w blasku promieni przebijających się przez gładką taflę. Purpura płynnie przepływała przez turkusową barwę po bokach pyska Fanga. 

Spojrzał ślepiami przed siebie gdy cały wyszedł z nory. Krzyki bawiących się maluchów były teraz bardziej wyraźne. 

- Lan, poczekaj na mnie. - Powiedział piskliwy głosik gruszkowej samiczki,  przepływającej przez okoliczne groty.

 Fang zerknął na seledynowy trawnik półki skalnej, na której mieszkał. Słoneczne wiązki idealne padały na wyciągniętego Chai'a. Łapy z obsydianowymi skarpetkami na przednich kończynach, rozłożone były do przodu, utrzymując pysk. Małe ciemne zaokrąglone uszka, szarpały się co jakiś czas. Dwa pasy - pierwszy szmaragdowy, drugi miętowy - ciągnęły się nad okiem i najeżdżały delikatnie na krawędź wpół uśmiechniętego pyska Chai'a.

Podszedł do niego i uwalił się obok, spoglądając na brata pomrukującego z pieszczot słonka. Starszy brat nie zwrócił na to większej uwagi i z nad na wpół przymkniętych złotolitych szafirowych kocich oczu, spoglądał na miasto.

 Ruszył ciut ostrym popielatym ogonem, z małym rozwidleniem po boku. Po czym podniósł go do góry odsłaniając szkarłatny spód, który z przodu zakryty był pancerzem. Obserwował przy tym Fanga, któremu zamykały się oczy. Chai opuścił ogon na udo brata, specjalnie  nikło go dźgając. 

Czując ukłucie Fang dynamicznie otworzył oczy, jego ciało  napięło się  wzdrygając, a źrenica zmieniła się w pionową kreskę. Przerażone świecące ślepia spojrzały na oprawcę. 

- Auć, czemu to zrobiłeś? - Zapytał podenerwowany.

- Dlatego nigdy nie wygrasz z Mpirą. Wszystkiego się boisz. - Rzekł spokojnie Chai,  patrząc na niego  złotymi oczami.

Klęska starego ląduWhere stories live. Discover now