IX

313 31 1
                                    

Sobota, 10 lipca 1943r

Od rana byłam nieobecna i dziwnie przygnębiona. Nie miałam nawet siły pomagać w obrządkach przy zwierzętach.

- Co ty robiłaś w nocy, dziecko? - spytała w końcu babcia.

Wolała nie wiedzieć. Zresztą, nie czułam zwykłego niewyspania, lecz przygniatającą tęsknotę za tym wszystkim, z czym niedługo będę musiała się pożegnać.

- Nie mogłam zasnąć – odpowiedziałam szybko. - Chyba muszę się przewietrzyć, pomogę ci po południu.

- Oczywiście, kochanie. Zdrzemnij się przed obiadem.

Wyszłam na miękkich nogach z kurnika. Zaczynał się piękny dzień, ale w moim stanie nie potrafiłam się tym zachwycić ani przez chwilę.

Poprosiłam mamę, żeby poszła pomóc babci, a sama usiadłam zrezygnowana przy Zośce.

- Muszę wyjść, uduszę się w tym domu – wymruczałam.

- Właśnie tu przyszłaś.

- Wiem, jestem nieznośna. - Wykonałam nieudolną próbę serdecznego uśmiechu. - Możemy chwilę pogadać? Na zewnątrz.

- Oczywiście. Chyba muszę pomóc ci tam dojść... Nie masz przypadkiem gorączki? - Dotknęła mojego czoła. - Chłodne, ale marnie wyglądasz.

- Wiem o tym. Chodźmy na hamak.

Na świeżym powietrzu poczułam się odrobinę lepiej. Przespacerowałyśmy się przez podwórko, aż za dom. Usiadłyśmy na kolorowym hamaku rozwieszonym między dwoma jabłoniami. Oparłam się o ramię Zosi, która zaczęła głaskać mnie po głowie. Zaproponowała, że zrobi mi warkocz, więc posłusznie się wyprostowałam.

- Zawsze podobały mi się twoje włosy – powiedziała.

- Och, a mi twoje, odkąd pamiętam.

Parsknęła śmiechem.

- To chyba normalne u ludzi, nieprawdaż? Zawsze pragną tego, czego nie mają.

Moje myśli zaczęła targać natrętna myśl, która już od dawna nieśmiało prosiła o wysłuchanie. Zawsze ją ignorowałam, ale teraz, gdy miałyśmy się rozstać...

- Zosiu, muszę ci coś wyznać.

Miała bardzo zgrabne palce i mimo długich pasm do zaplecenia skończyła już warkocz. Odwróciłam twarz i popatrzyłam w jej oczy. Piękne, wesołe i pełne chęci do życia.

Dlaczego nie potrafiłam być taka jak ona...?

- Mów śmiało. Nikomu nie wypaplam.

Jej kąciki ust zaczęły drgać, gdy z moich nie mogłam wydobyć nawet pierwszego słowa. Po paru sekundach parsknęłam śmiechem.

- Chyba domyślasz się, co chcę ci powiedzieć?

- Zakochałaś się! - wykrzyknęła, zeskoczyła z hamaka i złapała za moje dłonie. - Mam rację? Zakochałaś się.

Pokiwałam głową z uśmiechem. Zosia roześmiała się, ściągnęła mnie na ziemię i zaczęła się obracać. To wszystko dziwnie mnie śmieszyło. Razem pękałyśmy ze śmiechu, zataczałyśmy i z trudem łapałyśmy powietrze.

- Wszystko będzie dobrze, Hanka! - zapewniła wesoło. - No, nie bój się już tej nocy poślubnej.

To było jak uderzenie obuchem w głowę. Ona chichotała dalej, a ja spoważniałam w dwie sekundy.

- Hanka? O co chodzi?

Usiadłyśmy z powrotem na hamak.

- Chyba nie chcesz powiedzieć, że tego nie odwzajemnia?

- Myślę, że to niemożliwe – mruknęłam.

- Ej, Hanka! - Szturchnęła mnie. - Tylko się nad sobą nie użalaj. Jesteś naprawdę ładna.

- To nie ma nic do rzeczy. - Wbiłam paznokcie w skórę. - Byłam w nim zauroczona od dzieciństwa, ale teraz czuję do niego coś, czego nie potrafiłabym czuć do nikogo innego.

Zośka wpatrywała się we mnie ze zdziwieniem. Nie mogłam tego wytrzymać, więc jedynie na nią zerkałam.

- Przepraszam, że nie powiedziałam tego wcześniej. Bałam się samej siebie i tego, co czuję. Bałam się swojego przestępstwa.

- Nie strasz mnie, Hanka! No, mów wszystko, jak na spowiedzi.

Ciężar z duszy zaczął jakby powoli ulatywać.

- Spowiedzi... no więc bywam samolubna, zazdrosna i czasem kłamię, a tak poza tym...

- Hanka.

- Kocham księdza. - Wypaliłam. - Więcej grzechów nie pamiętam.

Otworzyła usta i zamknęła. Patrzyła się na mnie szeroko otwartymi oczami, a ja czułam się tak strasznie winna, że oblałam się rumieńcem.

- Och, Hanka – jęknęła w końcu i przytuliła mnie mocno. - Jesteś szalona.

- Wiem.

Żadna nie wiedziała, co powiedzieć ani co zrobić. Siedziałyśmy, wpatrując się w grządki przed nami, a słońce przypiekało nam policzki.

- Powiedziałaś mu? - spytała w końcu.

- Chyba żartujesz.

Położyła swoją dłoń na mojej.

- Myślę, że powinnaś. Będzie ci lżej, a on przecież bardzo cię lubi.

Serce zaczęło mi łomotać na samą myśl, że mogłabym to zrobić.

- Zdajesz sobie sprawę, że możecie już się nie spotkać? To twoje ostatnie dni na podsumowanie wszystkiego.

- I co mi to da...? - Niespodziewanie załamał mi się głos. - Wiesz, że to jak przestępstwo.

- Nie gadaj, uczucia nie są ani przestępstwem, ani nawet grzechem – prychnęła. - Gorzej, gdybyś poszła z nim do łóżka czy coś w tym stylu.

- Już nic nie mów.

- Tylko ci radzę. Na twoim miejscu powiedziałabym mu, choćby przy pożegnaniu; oczywiście nie tym oficjalnym, bo pewnie twoi rodzice będą wtedy obok. Ale jutro możecie pójść pod tą swoją Łódkę i szczerze pogadać.

Z nerwów wbijałam paznokcie w skórę.

- Boję się. Okropnie się boję – wyszeptałam i oparłam się o ramię mojego Anioła.

- Będziesz miała co wspominać na starość. – Roześmiała się.

Kochana Zośka.

***

Na zawsze zapamiętam ten wieczór. Piękny, ciepły i przede wszystkim spokojny. Zjedliśmy kolację na dworze, a później siedzieliśmy długo, opowiadaliśmy i śmialiśmy się. Antek, pod czujnym nadzorem taty, trochę nieudolnie strugał konika z drewna. Mama plotła mi i Zosi fryzurę za fryzurą, zachwycając się naszymi włosami. Babcia z dziadkiem przez dłuższy czas trzymali się za ręce, a raz nawet się pocałowali.

Wszystko było już spakowane, a my – mniej więcej – przygotowani psychicznie do tej całej ucieczki.

Mieliśmy rozpocząć nowe życie. Osobiście planowałam też na poważnie rozmowę z Krzysztofem. Wiedziałam, że jutro będę chyba wymiotować ze strachu, ale tamtego wieczoru niemal się nie bałam.

Położyliśmy się spać wyjątkowo późno, trochę po północy. Wyściskaliśmy się na dobranoc chyba za wszystkie czasy.

Kładąc się do łóżek z uśmiechem na ustach i cudownym pokojem w duszy nikt nie przeczuwał, że właśnie rozpoczął się ten dzień.

Krwawa niedziela.

Łania Świtu||Rzeź Wołyńska 1943Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz