Rozdział 2: Nie myśleć...

2K 91 27
                                    

Miałem mętlik w głowie...

On wiedział o tym, że płakałem...?
Widział mnie? Słyszał?
Bardziej obstawiam to drugie.

- T-Ty...Słyszałeś? - zapytałem niepewnie, jąkając się - Czy mnie widziałeś...?

Mężczyzna chwycił mnie za dłoń, co trochę zmnie zdziwiło i wyszedł ze mną przed klasę, zamykając drzwi.

- Słyszałem, i widziałem. Byłem w toalecie obok - szepnął.

Zawachałem się czy mu to wyjawić, czy też nie.

Nie byłem pewny, czy ten, praktycznie nie znany mi facet, nie naskarży do dyrektorki, że "nauczyciel Scott Cawthon", ma chorobę psychiczną i ciągle płacze, bez powodu.

To byłby dramat.

- Było mi smutno i tyle. Tak poza tym, nie Twój interes. Nie wtrącaj się w moje życie, i moje problemy - warknąłem i wróciłem do klasy, trzaskając drzwiami.

Zasiadłem przy biurku i czekałem, aż ta lekcja wreszcie się skończy...

Dzieci w tej klasie były naprawdę słabe z Angielskiego. Zadanie pierwsze, które mieli za zadanie zrobić, było co prawda, zadaniem zajmującym jedną stronę A4, ale było naprawdę proste, więc nie dokońca rozumiałem, dlaczego przez prawie całą godzinę lekcyjną, nikt nie zgłosił się, abym sprawdził, czy rozwiązał zadanie poprawnie.

Cóż...Są słabi z tego przedmiotu i tyle.

Chwilę później, usłyszałem upragniony dźwięk - dzwonek na przerwę.

Dzieci pośpiesznie spakowały się i wybiegły z klasy, przeciskając się przez drzwi.

Wyszedłem z klasy biorąc ze sobą torbę i dane mi wcześniej papiery - na tej lekcji mam okienko, więc sobie je wypełnie.

Wyszedłem z klasy zamykając drzwi na klucz i skierowałem się do pokoju nauczycielskiego.

Pokój nauczycielski był małym pokojem z dużym stołem i kilkoma krzesłami. Szafy, księgi rachunkowe, dzienniki i inne takie bzdety.

Typowo.

Nikogo tam nie było - chwała Bogu. Nie chciało mi się z kimkolwiek użalać i słuchać jakichś nudnych historyjek, jacy to oni są biedni, bo uczniowie ich nie słuchają na lekcjach - nigdy mnie nie obchodziło jakie mieli doświadczenia z uczniami...

Usiadłem na krześle, kładąc przed sobą na stole papiery, które wręczył mi ten fioletowłosy, dociekliwy facet.

Co go to obchodziło, czemu płakałem? To nie jego walony interes. Nawet się nie znamy.

Cóż. Zacząłem wypełniać papiery. Imię, nazwisko i inne pierdolety...

Yh...Nienawidę papierkowej roboty...
To jest takie idiotyczne...
No ale, jak trzeba, to trzeba.
Wypełniam...

...

Siedziałem nad tym około 20 minut...
Nad takim NICZYM siedziałem tyle czasu.

Gdy to skończyłem, rzuciłem długopis na stół i oparłem się o oparcie krzesła aby trochę się odprężyć. Zamknąłem oczy i próbowałem nie myśleć.

Nie myśleć...

Nie myśleć...

Co to konkretnie znaczy?

Chyba nie potrafię "nie myśleć"...

Ale to dziwne...

Usłyszałem jak drzwi się otwierają. Otworzyłem oczy i ujrzałem...

Nie no serio?

...tego typa - Nie no, naprawdę, czy on mnie prześladuje czy co!?

- A ty czego tu!? - spojrzałem na niego marszcząc brwi - Powiedziałem, abyś dał mi spokój.

- Jeny, weź przestań. Chcę Ci pomóc i tyle. Błagam Cię, powiedz mi co Ci jest...

Pokazałem mu środkowego palca.

- Nie chcę Twojej pomocy. Daje sobię sam radę.

Podszedł do mnie i zaczął...masować moje barki.

- Bardzo spięty jesteś... - powiedział - A tak poza tym, jestem Vincent.

- Scott... - burknąłem niechętnie.

- Co Ci jest? Czemu żywisz do mnie taką niechęć? Przecież ja chcę tylko, abyś mi powiedziedział co się dzieje, a nie się ze mną kochał czy coś.

Kochał...? Gej? Pff...Nie powiem mu. Będę siedzieć cicho i nic mu nie powiem...

(18+) Kiedy wiatr wieje zbyt mocno... | Vincent x Scott • Yaoi |Where stories live. Discover now