21. WITAMY W AUSCHWITZ

313 33 4
                                    

Powoli do życia zaczął przywracać mnie okropny ból rozchodzący się po całym ciele. Cholera, może rzeczywiście można było to rozegrać w inny sposób. Głowa to lada chwilę i mi eksploduje.

- Nigdy więcej nawet nie usiądziesz na miejscu kierowcy! - Ivan widocznie był w lepszej kondycji, skoro miał jeszcze siłę na awantury. - Słyszysz mnie? Nie udawaj! No już, wstawaj i zobacz, co takiego zrobiłaś. Trzeba naprawdę nie mieć mózgu, żeby wystawiać tak swoje życie na próbę. To nie jest zabawa. Nie będzie drugiej szansy. Masz tylko jedną i musisz o nią dbać i ją pielęgnować, aby móc ją wykorzystać najlepiej, jak się da.

Nie miałam już siły, niech sobie krzyczy, ile chce. Albo mnie zaniesie na rękach, albo nie pójdę wcale.

- Naprawdę nie myślałem, nawet nie podejrzewałem, że może być coś z tobą nie tak. Ale teraz widzę, że ewidentnie brakuje ci piątej klepki. Masz nierówno pod sufitem, powinni cię trzymać w zamknięciu, bo stwarzasz zagrożenie dla innych, ale przede wszystkim dla samej siebie. Ja się dziwię, jakim cudem tak długo przeżyłaś... Musiałaś mieć naprawdę cholerne szczęście.

Zabawne, kiedyś powiedziałam to samo o Hansie. Niezły absurd. Ale on już nie żyje. Zafundowałam mu naprawdę paskudną śmierć - taką, na jaką sobie zasłużył.

- Lara! - złapał mnie za ramiona, szarpiąc boleśnie.

- Człowieku! - pisnęłam. - Daj mi spokój. Nie widzisz, że jestem w stanie agonalnym?

- Ty może i jesteś w ciężkim stanie... ale psychicznym. Sama w te drzewo wjechałaś, więc teraz nie narzekaj i wysiadaj z auta.

Wywróciłam oczami, napinając wszystkie mięśnie i otwierając drzwi. Całe przedramię rozerwał mi piekący ból.

- Masz może morfinę? Albo inne leki?

- Sprawdź w torbie.

Skinęłam głową, zaglądając do szmacianego plecaka. Ivan w międzyczasie zdążył już wysiąść z ciężarówki i poszedł otworzyć tylną platę, gdzie siedzieli więźniowie.

Miał rację, na dnie znalazłam strzykawkę i jakąś szklaną buteleczkę. To musiało być to, czego szukam.

Nabrałam do strzykawki leku, chwilę się wahając. Pracowałam w szpitalu, wiedziałam jak wygląda morfina, ile się jej podaje, no i w jaki sposób. Sama jednak zawsze bałam się zastrzyków.

Po chwili wrócił Ivan, wybawiając mnie z opresji.

- Możesz mi pomóc? - poprosiłam, podginając rękaw.

- Wydawało mi się, że byłaś pielęgniarką...

- I co z tego?

- Już, spokojnie. - wziął ode mnie strzykawkę i pewnym, szybkim ruchem wbił igłę prosto w żyłę. Kiedy wcisnął tłok, a substancja przedostała się do mojej krwi, poczułam jak kręci mi się w głowie.

- W porządku? - spytał. - Zbladłaś.

- Jak na sytuację, w jakiej się znaleźliśmy, jest całkiem nieźle. Ogólnie rzecz biorąc: chyba powinnam się przejmować, no nie? Bo za chwilę będziemy w Auschwtiz, miejscu, gdzie giną tysiące ludzi i gdzie być może są moi rodzice. Ja jednak nie czuję nic, jakby to do mnie w ogóle nie docierło.

- A bierzesz pod uwagę ewentualność, że twoi rodzice nie żyją? Że nawet nie mają grobu, że mogli zginąć w cierpieniach?

- Nie myślę o tym wcale. Jakoś wizja śmierci nigdy do mnie nie docierała, mimo że nie jest mi obca.

- Cóż, może to i lepiej. W czasach, kiedy śmierć jest bardziej prawdopodobna, niż cokolwiek innego, to niemyślenie jest błogosławieństwem.

- Straciłeś kiedyś kogoś bliskiego?

𝐙𝐀𝐁𝐈𝐄𝐑𝐙 𝐌𝐍𝐈𝐄 𝐃𝐎 𝐃𝐎𝐌𝐔.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz