Rozdział 6

68 10 9
                                    

Z ewakuacji Azylu pamiętała tylko przerażający płacz kobiet i dzieci. Mnóstwo rannych i kontuzjowanych żołnierzy. Sama szła podparta o Carriana, który dzielnie znosił jej ciężar, nawet przez chwilę nie protestując. Słyszała, jak Komendant i Szpiegmistrzyni się kłócili i jak Ambasadorka próbowała ich uspokoić, po pewnym czasie i ona włączyła się do ostrej wymianie zdań.

- Jak mogliśmy zostawić ją na pastwę tych sukinsynów? - zapytała słabo, próbując jak najbardziej zmniejszyć nacisk na ramię Carriana.

- To była jej decyzja, lethallan - odpowiedział spokojnie, mocniej ją podtrzymując.

- Jej skrajnie głupia decyzja - warknęła cicho.

Elf już jej nie odpowiedział, nie chcąc dyskutować o postanowieniu Cadash. Aria zacisnęła mocno szczękę, powstrzymując drżenie podbródka. Nie wiedziała czy to przez paraliżujące zimno, czy też przez ubytek krwi w jej organizmie, ale czuła się wycieńczona. Miała wrażenie, że każdy kolejny krok będzie ją zbliżał do omdlenia, ale nie miała prawa narzekać. Na końcu pochodu, na noszach niesiono tych najbardziej rannych, których większość i tak nie miała szansy na przeżycie dłuższego czasu niż doba. W samym Azylu zostawili zbyt wiele martwych żołnierzy i cywilów. Przed oczami miała nadal porozrzucane po ziemi ciała, leżące jak marionetki, którym ktoś poodcinał sznurki. Przylgnęła jeszcze mocniej do ramienia brata, jakby ono miało ją ochronić przed złem, którego była świadkiem. Inkwizycja miała odciągnąć ich od cierpienia, a sama przysporzyła im go jeszcze więcej.

- Wysłać sygnał do Herold! - zagrzmiał Cullen od razu, gdy tylko wyszli z przełęczy.

Aria oglądała jak Solas uderza kosturem o ziemię, a w niebo wystrzela pomarańczowa struga światła. Jednak nie czekali długo, rozstawili jedynie szybkie ognisko, żeby lekko się ogrzać i przyrządzić jedzenie dla wszystkich i poszli dalej przełęczą w poszukiwaniu dogodnego miejsca na obóz. Elfce już nic nie robiło różnicy. Nawet zimno wdzierające się przez dziurawą, dalijską zbroję, ani nadal ciągnący ból w zasklepionej ranie. Skupiła się na odgłosach skrzypiącego monotonnie śniegu pod ich butami, jakby nic innego nie istniało.

Kolejny przystanek zrobili w niewielkim zagajniku, gdzie drzewa lekko hamowały porywisty wiatr. Cullen i Kassandra robili obchód wśród rannych, a część zwiadowców ruszyła w poszukiwaniu najlepszej trasy, zabierając ze sobą przy okazji Carriana. Dalijski zmysł orientacji w terenie mógł im o wiele usprawnić działania. Aria została sama wśród nadal obcych jej ludzi, starając się nie zwracać na siebie uwagi, jakby sama jej dalijska zbroja, ciemny valasllin i spiczaste uszy tego nie robiły. Podeszła do tłumu, gdzie rozdawano jedzenie i z cichym podziękowaniem niewielką ilość potrawki.

- Jak noga? - zapytał Cullen, przystając na chwilę obok.

- Ból nie doskwiera bardzo, nie bardziej niż tęsknota i żal. Chce nucić piosenki przy ognisku, ale część jej wie, że to odeszło z krwią i popiołem. Chciała bezpieczeństwa i zemsty, troski i pocieszenia, ale cierpienie czai się za nią jak cień nie dający w nocy spać - spod jednego z drzew rozległ się cichy i niemal przerażony głos.

Z cienia odkreślał się jedynie ciemny kapelusz postaci, która dotarła do nich przed atakiem. Cole'a o ile dobrze pamiętała. Ariarril patrzyła się w to miejsce szeroko otwartymi oczami, które prawie od razu zaszły jej łzami, tym razem nie spowodowanych wiatrem.

- Ona nie chce litości. Potrzebuje tylko obietnicy i nadziei - dodał jakby do Cullena, po czym równie nagle jak się pojawił, zniknął.

- Z nogą jest lepiej, Komendancie. Odzyskanie sił mi jeszcze trochę zajmie, ale Carrian powiedział, że będzie tylko lepiej - szybko odpowiedziała, jakby to miało pozwolić zapomnieć jej o wypowiedzi ducha.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Oct 15, 2018 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Nowe Początki (Dragon Age: Inkwizycja)Where stories live. Discover now