ROZDZIAŁ PIERWSZY

1.1K 115 328
                                    

1**

Vincent delikatnie nacisnął klamkę. Zagryzł wargę, modląc się o to by żaden z rodziców go nie usłyszał. Ostatnie czego mu było trzeba to awantura w rodzinie.

Zresztą kolejna.

Jego rodzice kłócili się dość często, co doprowadzało do tego, że jeden z nich spał na kanapie. Myśl, że przez całkowity przypadek doprowadziłby do kolejnej kłótni, sprowadziłaby na niego falę wyrzutów sumienia. Z dwojga złego wolał ciche dni.

Vincent poprosił wszystkie znane z mitologii bóstwa, by na jego drodze nie stanął któryś z ojców. Zwłaszcza tata Harry. Jasne, kochał go całym sercem, ale z jakiegoś powodu nie pozwalał Vincentowi na podjadanie w nocy. Tylko co on miał biedny zrobić, kiedy jego brzuch burczał tak głośno, że nie mógł zasnąć?

Drzwi kliknęły cicho, a on wstrzymał oddech. Chwilę nasłuchiwał, czy przypadkiem rodzice się nie obudzili i dopiero gdy upewnił się, że dom jest pogrążony w całkowitej ciszy, pomalutku otworzył drzwi swojego pokoju.

Ostrożnie rozejrzał się po korytarzu i wyjął z kieszeni miniaturową latarkę. Nie było tak późno, ale na dworze było już ciemno. Zbliżała się zima, co oznaczało wcześniejsze chodzenie do łóżka. Nie znosił tej pory roku. Zawsze było mu zimno w stopy, a policzki piekły od mrozu. Zdecydowanie wolał lato. Dawno temu postanowił, że gdy tylko skończy szkołę, przeprowadzi się do jednego z ciepłych krajów. Miałby wtedy święty spokój. Zero marznących stóp i zakładania głupich czapek...

Westchnął i ostrożnie zaczął stawiać kroki. Jego serce biło szybko, bojąc się konsekwencji, które nastąpią, jeśli przyłapią go na gorącym uczynku. Wręcz wstrzymał oddech, gdy przechodził obok pokoju rodziców. Spod szpary nie wydostawał się nawet promień światła. Stanął na przeciwko drzwi i wytężył słuch. Jego dłonie były spocone. dlatego ostrożnie wytarł je o spodenki od piżamy. Nie minęły dwie minuty, kiedy uznał, że może spokojnie skradać się dalej.

Stawiał ostrożnie stopę za stopą, oświetlając sobie drogę małą latarką. Wszystkie okna były zasłonięte przez żaluzje, dlatego była ona jedynym źródłem światła. Upiorne cienie padały na wytapetowane ściany, sprawiając, że wzdrygał się za każdym razem, gdy wzrok płatał mu figle. Zawsze mówił, że nie wierzy w potwory, ale teraz nie był tego taki pewien. Czuł, że coś go obserwuje. Odwrócił głowę, ale nie zauważył niczego strasznego. Drzwi do pokoju były uchylone, a sypialnia rodziców zamknięta.

Wszystko jest w porządku, nie ma się czego bać.

Dotknął framugi, skręcając do kuchni i skierował światło na lodówkę. Pisnął, wpadł na ścianę widząc postać, której nie powinno tam być, a która uważnie mu się przyglądała. Vincent miał ochotę zwymiotować ze strachu. Ledwo się od tego powstrzymał.

Wdech, wydech.

- Co tu robisz młody człowieku? - Zapytał Louis, zapalając małą lampkę przy oknie. Jego twarz wyglądała na zmęczoną. Ciało było przygarbione, okropnie wychudzone. Chłopiec zastanawiał się, czy tatuś Louis je coś w ciągu dnia, czy żywi się jedynie papierosami.

To nie było zdrowe. Nawet on to wiedział.

- O żabo! - Powiedział głośno Vini, łapiąc się za serce. Chwilę później odwrócił się, zerkając na drzwi, bojąc się, że obudzi drugiego ojca. Wtedy na bank miałby przechlapane. - Tata, przestraszyłeś mnie. Czemu siedzisz po ciemku?

- Czemu jeszcze nie śpisz? - Zapytał cicho Louis, a jego twarz wyrażała zupełne nic. Vincent westchnął i zgasił latarkę, zanim wsadził ją do kieszeni. Nie wiedział, czy powinien się przyznać. Tata Louis zazwyczaj był wyluzowany, może trochę oderwany od rzeczywistości, ale dzisiaj nie wyglądał tak jak zwykle. Vincent poczuł się dziwnie i niekomfortowo pod jego spojrzeniem.

PARK ARCHOZAURÓW ✔Where stories live. Discover now