Zawieszenie broni.

2.9K 172 57
                                    

Czwórka ludzi późnym wieczorem spacerowała ulicą Nowego Jorku.  Zima trwała w najlepsze, więc z nieba opadały mozolnie białe płatki śniegu. Zaledwie dwa tygodnie temu rozpoczął się nowy rok.
Kobieta trzymała za rękę jednego z mężczyzn. Uśmiechnęła się pod nosem, widząc ogrom białych płatków w przydługich włosach mężczyzny. Delikatnie strzepała mu śnieg z czubka głowy i obdarzyła swojego partnera delikatnym pocałunkiem.

- Moglibyście się opanować przy ludziach - powiedział ich czarnoskóry towarzysz. - Zacznę rzygać tęczą jak tak dalej pójdzie...

Niespodziewanie w twarz mężczyzny uderzyła śnieżka, rozbryzgując się po całej jej powierzchni. Kobieta zaśmiała się.

- Nie przesadzaj, Sam - odezwał się blondyn.

- Ja przesadzam? - zapytał wywołany, wycierając jednocześnie mokrą od śniegu twarz. - Jakbyś nie zauważył, właśnie oberwałem śnieżką od twojego przyjaciela za wyrażenie własnego zdania. Myślałem, że mamy wolność słowa.

- Koniecznie musisz sobie kogoś znaleźć, bo robisz się zgorzkniały na starość. Szczerze mówiąc zaczynasz mi przypominać pewnego jednookiego jegomościa - powiedziała rozbawiona kobieta.

- Bardzo śmieszne, małolato - ogryzł się Wilson. - Proszę cię jednak, żebyś pilnowała swojego żołnierzyka, bo nie wszyscy mają tutaj ulepszone organizmy i niektórzy są bardziej podatni na choroby.

Szatynka przewróciła oczami. Postanowiła jednak nie kontynuować kłótni, więc czwórka przyjaciół szła dalej w spokoju, skręcając w kolejną ulicę, dopóki ich uwagi nie zwróciły migające czerwono-niebieskie światła.
Przed jednym z budynków stały radiowozy, a obok nich krzątało się wielu funkcjonariuszy.

- Ciekawe co się dzieje - mruknął Sam.

Podeszli bliżej i po krótkiej rozmowie Stevena z policjantami, wszystko wiedzieli. Funkcjonariusze chętnie udzielili informacji Kapitanowi, tym bardziej, że liczyli na jego pomoc.
Okazało się, że grupa kryminalistów napadła na sklep jubilerski i przetrzymywała kilku zakładników - pracowników tego sklepu.

- To co, chłopcy? Pora kogoś uratować - powiedziała Alex.

Po krótkim omówieniu planu działania, wszystko było ustalone.
Szatynka weszła w boczną uliczkę i jak gdyby nigdy nic, nucąc pod nosem, przeszła na tył budynku. Stało tam dwóch mężczyzn w kominiarkach z karabinami w rękach.

- Stój! - krzyknął jeden z nich i oboje wymierzyli broń w kobietę.

Alex nie zatrzymała się, wyjęła tylko dłonie z kieszeni i machnąwszy w ich stronę, posłała mężczyzn na twarde spotkanie ze ścianą.
Po chwili biała energia unosząca się wokół jej rąk, zniknęła. Mężczyźni leżeli nieprzytomni na ziemi.

Po chwili w ślad za kobietą pojawili się Rogers, Wilson i Barnes.

- Wchodzimy - oznajmił Kapitan.

- Czekajcie! - zatrzymał wszystkich Sam. - Nie mamy swoich strojów, ani nawet broni, a ja jestem trochę mniej niezniszczalny niż wy i jak dotąd z mojego ciała nie wylatuje żadna śmiercionośna energia.

James wyjął zza pasa spodni pistolet. Alex zrobiła to samo, tyle, że jej broń była schowana pod płaszczem.
Szatynka podała Wilsonowi glocka.

Avengers: Just loveWhere stories live. Discover now