6.

1.8K 40 0
                                    

Przyjechał koło 10.
- Punkt dla Ciebie - przywitał mnie
Zachciało mi się śmiać. Wiedziałam!
- Co? Klucze nie pasują?
Rozbawiłam go.
- Tak jakby.
- Cóż, mój drogi, w dom się bawić nie będziemy. Moje mieszkanie, moja twierdza. Ale mogę Ci zrobić kawę.
- Cyjanku chcesz tam dosypać? - zdziwił się
- Dla własnego dobra, nie podsuwaj mi takich pomysłów.
- Więc?
- Pójdziesz z małą na spacer.
- A Ty?
- A ja nie.
- O to chodzi.
- Tak. Chcę mieć chwilę dla siebie. Spokojną chwilę.

I nie oglądać Cię przez jakiś czas, dodałam w myślach.

O dziwo, zgodził się bez żadnego sprzeciwu. Poczekał aż ubiorę Antonię i zabrał ją na spacer. Przy dobrych wiatrach miałam dwie godziny. Dwie godziny mniej dziwnych aluzji, dwuznacznych sytuacji, moich zgubnych reakcji. To był jakiś sposób. Albo ten cyjanek. Dlaczego nie potrafię wybić go sobie z głowy? Franka, nie cyjanku. Czasy nastoletnie i totalne zauroczenia były przecież już dawno za mną. A przynajmniej powinny być.

Powoli udawało mi się to wszystko składać, bez szkody na własnym umyśle. Kiedy Francesco był w Krakowie, przejmował część obowiązków przy dziecku. Chodził z Tośką na spacery, często bawili się w ogrodzie... na tyle, na ile można się bawić z takim berbeciem..., generalnie zrzucałam na niego to, z czym mógł poradzić sobie sam. Bez mojej pomocy. Unikałam jego towarzystwa, jak tylko mogłam. Znowu tchórzyłam, ale tak było mi po prostu łatwiej. Czasem rzucał mi kpiący uśmiech, jakby doskonale zdając sobie sprawę co i dlaczego robię, ale nie protestował. A ja, chwilami, kiedy patrzyłam na niego razem z Antonią, żałowałam swojej decyzji. Cholera jasna!

Gorzej, że dni mijały i wielkimi, a nawet gigantycznymi, krokami, nieuchronnie zbliżał się sierpień i ferragosto. Naprawdę obawiałam się tego wyjazdu i pobytu we Włoszech. Nie bardzo wiedziałam, czego się spodziewać. Lucinda raczej nie będzie zachwycona moją obecnością, sytuacja z Francesco pogmatwała się tak, że już bardziej nie mogła.. szczerze liczyłam, że przyleci też Amaya, chyba jedyna aktualnie przyjazna mi dusza. Wybrałam jej numer.

- Daniela! Ciao! Co słychać?
- Ciao, Amaya. Jakoś leci, Antonia pyta o ciocię - zażartowałam
- Kurczę, teraz nie dam rady się wyrwać, a na 15-ego muszę lecieć na Sycylię. Mamma wymyśliła jakąś mega imprezę.
Imprezę? Jaką imprezę?! Francesco. I te jego niedopowiedzenia. Dżizas!
- Powiedz coś więcej o tej imprezie... Ja nic nie wiem, a Francesco uparł się jak osioł, że na ferragosto mam przylecieć na Sycylię, razem z dzieckiem. I zdążyłam już mu to obiecać.
- Ale to super! - zapiszczała mi do ucha. Nie wiem czy mój bębenek to przetrwał - Będzie okazja dłużej pogadać i wycałować moją bratanicę! - chyba przetrwał, bo słyszałam ją dalej
- Amaya, nie, to nie jest super. Nic mi nie powiedział o żadnej imprezie. A już na pewno nie o "mega" imprezie. Na bank będzie mnóstwo ludzi, on z narzeczoną i ja w niezapomnianej roli kwiatka do kożucha. Cudownie!
- Oj, przestań. Ze mną się będziesz bawić. Ale to w sumie trochę dziwne, że Francesco chce się pojawić w domu.
- Dlaczego?
- Bo nie rozmawia ani ze mną ani z matką.
Słucham?!
- Jak to "nie rozmawia"?
- Normalnie. Na mnie się wściekł, że miałam z Tobą kontakt i nic mu nie powiedziałam, a na mammę, że umożliwiła Ci wylot z Sycylii bez kontaktu z nim.
- O, matko...

Mogłam to sobie wyobrazić. Wnerwiony Francesco nie przebierał w środkach. Zaczynałam też myśleć, że on znowu coś kombinuje. Że moją obecnością chce dopiec matce. Nie wytrzymałam i, zaraz po rozmowie z Amayą, wybrałam jego numer. Odebrał po pierwszym sygnale.

- Daniela? Coś się stało?
Cielę oknem wyleciało, pomyślało mi się samo. Ale na jego miejscu pewnie też uznałabym, że coś się musiało stać, skoro dzwonię.
- Cześć. Nie. Dlaczego mi nie powiedziałeś o imprezie?
- Jakiej imprezie?
Ekhm... jaja sobie ze mnie robi?
- Twojej matki? Na ferragosto?
- Aaa, to.
- No, to. Nie bardzo sobie to wyobrażam. Ty, Caterina, Antonia i ja. Po co ja Ci tam jestem potrzebna?
- Naprawdę Cię dziwi, że chcę, żeby tam była moja córka?
Spróbowałam z innej strony.
- Podobno nie rozmawiasz z matką.
- Kto Ci... - urwał - Rany, Amaya. Czasem żałuję, że zdążyłyście się poznać. - powiedział, ale przez chwilę było słychać w jego głosie wesołą nutkę
- To ma być znowu jakiś teatrzyk?
- Daniela, chcę, żeby była tam ze mną moja córka. Puścisz ją samą? - zakpił
- Przecież wiesz, że...
- Właśnie. Przestań wreszcie szukać drugiego dna tam, gdzie go nie ma. Po prostu przyleć z Antonią. A impreza niech sobie będzie, skoro musi.
- U Ciebie zawsze jest jakieś drugie dno. - zaprotestowałam
- Nie zawsze - roześmiał się

On. Ona. I ja. #2 (Zakończone. Korekta)Where stories live. Discover now