Rozdział 2 (Leonardo)

5.9K 468 110
                                    

— Ciągle łazimy na te idiotyczne przyjęcia — prychnęła Aubrey, idąc jakieś pół metra obok mnie po schodach, które prowadziły do domu Evie, mojej dobrej koleżanki. — Powitania, pożegnania, awanse, pogrzeby. — Przewróciła oczami. — Mam już tego powyżej uszu.

Szedłem obok niej w milczeniu i otworzyłem przed nią drzwi, jednocześnie trzymając pod pachą schludnie zapakowany prezent oraz torebkę z winem. Evie szczęśliwie od razu do nas podbiegła i uściskała mnie pospiesznie, po czym przeniosła uwagę na kobietę przy moim boku.

— Jak dobrze, że jesteście! — Cmoknęła moją narzeczoną w policzek. — Pięknie wyglądasz kochana. Idziesz posiedzieć z dziewczętami w kuchni? Właśnie rozlewamy sobie Charodnnay. — Zaśmiała się.

Zwiewna sukienka Aubs w kolorze soczystej czerwieni idealnie pasowała do szminki, paznokci i jej włosów w kolorze platynowego blondu. Była szczupła i piękna, lecz wewnątrz zimna niczym lodowiec, a ja poniosłem sromotną porażkę w przekłuwaniu się przez niego. Przyszedł w moim życiu taki moment, kiedy kompletnie przestało mi już na tym zależeć, ale nadal nie potrafiłem się od niej uwolnić. Byłem po prostu tchórzem.

— Gratuluję awansu — powiedziałem szczerze, ściskając rękę Evie. — Zasłużyłaś sobie.

Znów parsknęła, klepiąc mnie dobrotliwie po ramieniu.

— Jesteś zbyt łaskawy, Leo! — Ktoś zawołał ją z wnętrza ogromnego mieszkania, więc pospiesznie mnie przeprosiła. — Rozgość się! Aubrey, idziesz ze mną na lampkę wina?

Aubs jęknęła głośno, jakby czekała na taką propozycję przez całe życie.

— Jeszcze pytasz? — Schowała swoją kopertową torebkę pod pachą. — Prowadź.

I tak zostałem bez towarzystwa w domu, wypełnionym po brzegi w większości obcymi mi ludźmi. Powoli przeszedłem przez korytarz i ze zdumieniem odkryłem, że znalazłem się w przestrzennym salonie, wypełnionym tacami z jedzeniem. Wszędzie dookoła widziałem gości, rozmawiających ze sobą w grupkach o różnej wielkości.

Bez wahania opadłem na ogromną szarą kanapę i wziąłem ze srebrnej tacy jednego z gotowych drinków. Mój wzrok musiał być smętny, ale niespecjalnie o to dbałem, bo choć dookoła byli ludzie, jednocześnie czułem się sam.

Uśmiechnąłem się kwaśno, słysząc lecącą gdzieś w tle piosenkę, która jawnie kpiła sobie z moich wewnętrznych rozterek. Upiłem pierwszy łyk ze szklanki i zacząłem mimowolnie wracać do wspomnień. Aubrey była piękna i nie zawsze było między nami źle, ale sam nie potrafiłem stwierdzić, co strzeliło mi do głowy, gdy się jej oświadczyłem. Tamtym złotym pierścionkiem chciałem bez słów błagać o miłość, naiwnie myśląc, że ckliwa deklaracja mogła cokolwiek zmienić. Niestety nie. Aubrey pewnością mnie nie kochała, ale nie kończyła naszego związku, bo było jej wygodnie.

Przełknąłem odrobinę drinka i uraczyłem się chipsem, gdy w koncie pomieszczenia zobaczyłem kobietę z miną tak kwaśną, że tylko moja własna mogła z nią konkurować. W całej tej mieszance roześmianych ludzi ona była jak powiew świeżości. Ze zmarszczonym nosem wąchała po kolei wszystkie szklanki zapełnione alkoholem, najprawdopodobniej przeklinając. Ostatecznie zdecydowała się na jedną z nich, a zawartość wylała prosto do dzbanka z herbatą, tylko po to, by wlać sobie puszkę sprite'a. Cóż, tak już wyglądały imprezy wśród naszych znajomych. Sto procent alkoholu, zero procent trzeźwości.

Byliśmy prawdopodobnie jedynymi osobami, które nie udzielały się w tamtym momencie towarzysko. Wiedziałem, że moja narzeczona nadal była obecna w budynku, ale doznałem

dziwnego olśnienia, jakiego nie poczułem nigdy wcześniej, w ciągu całego swojego życia. Przy Aubrey od bardzo dawna cały świat zaczął dla mnie wyglądać jak szarość. Bezimienna nieznajoma z burzą prostych włosów i sceptyczną miną, była jak kolor, który odróżniał się od tej nudnej mieszanki czerni i bieli.

W twoim blasku [W SPRZEDAŻY]Where stories live. Discover now