Krem...

6 0 0
                                    

"Nie pozostawia śladów na ubraniu. Nie pozostawia smug na skórze."

~opakowanie kremu z masłem kakaowym

Pani Leokadia Pakulnis była stateczną kobietą. Wdowa po dwóch mężach, po siedemdziesiątce i z tytułem profesora nadzwyczajnego Uniwersytetu Śląskiego. Doceniana przez grono naukowców za swoją wiedzę i umiejętności, postrach studentów oraz niejednokrotnie ekspert w swojej dziedzinie, zapraszany do czołowych polskich telewizji. Nie czuła się źle ze swoim życiem. Mogła powiedzieć, że jest nawet zadowolona z tego co przeszła i choć są momenty, których żałuje to mogła powiedzieć, że była dobrym człowiekiem. Oczywiście całe rzesze studentów filologii polskiej, które zdążyły przejść Pani Leokadii przez ręce, powiedziały by coś zupełnie innego. Dla nich była ona nie miłą profesorką z licznym naukowym dorobkiem, ale Smoczycą, a kiedyś nawet Bazyliszkiem.

Dziś jednak stateczna Pani Profesor nie czuła się najlepiej. Niedawno obchodziła swoje siedemdziesiąte trzecie urodziny, o których pamiętali tylko jej najbliżsi przyjaciele. Nie przejmowała się tym. Już od dawna o tym ile ma lat i kiedy przypada rocznica jej przyjścia na świat wiedziała tylko garstka osób. Pakulnis nie życzyła sobie jednak w ten dzień żadnej atencji i wszelkie życzenia zdrowia i szczęścia zbywała krótkim: Dziękuje bardzo. Kobiety w pewnym wieku, zazwyczaj już w okolicach trzydziestki, temat wieku zaczyna być drażliwy i zamienia się w tabu. Oczywiście zdarzają się wyjątki, ale do nich Pani Leokadia na pewno nie należała.

Obudziła się z bólem krzyża i stawów. Za oknem padał deszcz i kobieta wiedziała, że żadne tabletki przeciwbólowe nie pomogą. Słota robiła swoje. Wsunęła stopy w pluszowe pantofle i wspierając się o biodro ruszyła do kuchni. Mimo bólu czuła ekscytację. Czekała na ten dzień już jakiś czas i wydawało jej się, że każda z czynności, które wykonuje staje się swoistym rytuałem.

Nalała wody do czajnika, odpaliła staroświecką kuchenkę i postawiła naczynię na gaz. Przygotowała sobie swój ulubiony kubek w różowe misie, które dostała od wnuczki mieszkającej w Anglii i włożyła do niego torebkę z herbatą. Spojrzała na zegarek. 6:45. Wiek robił swoje i Leokadia już od jakiegoś czasu wstawała bardzo wcześnie.

Nim woda się zagotowała, kobieta ruszyła do łazienki, opłukała twarz, zmieniła bieliznę i przebrana wróciła do kuchni. Zdążyła w samą porę. Gwizdek zaczął właśnie wypluwać obłoki pary. Wzięła więc ściereczkę i zalała herbatę. Szybko przygotowała sobie śniadanie i z parującym kubkiem udała się do gabinetu. Z niechęcią spojrzała na stertę referatów, które miała sprawdzić i jeszcze raz sprawdziła godzinę. 7:01. Czemu ten czas tak się wlecz?

Kobieta potrząsnęła głową. Nie pamiętała kiedy ostatnio tak się denerwowała. Nie miała już przecież czterdziestu lat! Już dawno nie czuła podniecenia i takiego zniecierpliwienia. Nie mogła się skupić na niczym. Przeglądanie kolejnych wypracowań wcale jej nie pomagało. Im była starsza i im większą wiedzę miała tym trudniej było jej czytać podobne bzdury. Drżącą lekko dłonią postawiła na pracy wielkie czerwone „4" i znowu spojrzała na zegarek. 7:45.

Wtedy przypomniała sobie, że przecież może sprawdzić wszystko w Internecie! Wnuczka przecież jej to ostatnio pokazywała. Podekscytowana Leokadia włączyła laptopa. Przetarła dłonią zakurzoną, nieużywaną klawiaturę i próbowała przypomnieć sobie wszystkie kroki. W końcu udało jej się otworzyć skrzynkę mejlową, odczytać numer przesyłki i odnaleźć stronę firmy kurierskiej. Wpisała numer w okienko i kliknęła ikonkę z napisem „Zlokalizuj".

Jest! Podniecona kobieta przeczesała wzrokiem stronę i odnalazła informację: Przesyłka w doręczeniu. Spodziewany czas dostarczenia: 11:00.

To już nie tak długo. Uśmiechnięta i zadowolona z siebie wyłączyła komputer. Pojrzał na zegarek i skonstatowała, że jednak wskazówki przesuwają się do przodu.

Doskonale wiedziała, że zachowuje się jak nastolatka. Jak podlotek, który czeka na pierwszy niezgrabny pocałunek i aż przebiera nogami z ochoty i pragnienia. Tak właśnie się teraz czuła. Jednak nie dziwiła się sobie. Wcale nie. Spojrzała w lustro. Zobaczyła swoje odbicie; pomarszczoną, siwą kobietą z cieniem urody, która dawano już przeminęła. Odwróciła wzrok. Szybko jednak zmusiła się by spojrzeć jeszcze raz. Zaczęła napawać się tym widokiem. Rejestrowała każdą zmarszczkę, każdą plamkę na skórze, patrzyła w swoje wodniste oczy. Uśmiechnęła się. Nie otwierała ust. Widok sztucznej szczęki zawsze ją dobijał.

Godziny mijały powoli. Tak powoli i mozolnie, że gdy zadzwonił dzwonek do drzwi Leokadia myślała, że dostanie zawału. Była już zrezygnowana i w jej oczach szkliły się łzy. Myślała, że zwariowała, że był to żart i farsa, a gdy minęła jedenasta i na wskazówki zegara przesunęły się na dwunastą, pogodziła się z faktem, że nic z tego nie wyjdzie.

Niemal biegiem dotarła do drzwi. Nie zaglądając przez Judasza otworzyła je.

- Pani Leokadia Pakulnis? – zapytał młody mężczyzna z niewielką paczką w dłoni.

- Tak – odpowiedziała podekscytowana i nie mogła oderwać oczu od przesyłki.

- Proszę tu podpisać. – powiedział i podsunął potwierdzenie odbioru. Leokadia drżącą dłonią złożyła niewyraźny podpis.

- Proszę bardzo i miłego dnia. – powiedział młodzieniec i nie czekając na pożegnanie zbiegł ze schodów.

Kobieta przez jakiś czas stała jeszcze w otwartych drzwiach i wpatrywała się zafascynowana w paczuszkę. Rozejrzała się i zamknęła drzwi. Poszła do salonu. Jednym ruchem ręki zrzuciła ze stołu książki i notatki, usiadła i zaczęła otwierać paczkę.

Serce waliło w jej piersi. Czuła lekkie ukłucie, które powinno ją zaalarmować, ale zignorowała je. Była zbyt podniecona. Szybko wydobyła z opakowania niewielki przedmiot. Nie zastanawiając się długo odkręciła krem i poczuła przyjemny zapach. Nie potrafiła go zidentyfikować, ale nie dbała o to. Nabrała odrobinę kremu na palce i zaczęła wcierać go w skórę.

Gdy tylko lepka maź dotknęła powierzchni jej ciała poczuła przyjemne ciepło. Rozcierała krem po twarzy, a ciepło rozchodziło się po ciele i czuła jak puste i bezpłciowe podniecenie nabiera barw i kolorów. Poczuła wilgoć między udami, a serce przestało kłóć. Spojrzał na swoje dłonie. Plamy bladły i zanikały, zmarszczki się wygładzały. Z wciąż otwartym opakowaniem kremu podbiegła do lustra.

Zobaczyła jak jej twarz wygładza się, nabiera rumieńców i zdrowego odcienia. Jak jej oczy odzyskują blask, a włosy stają się coraz ciemniejsze. Była zafascynowana. Spojrzała na opakowanie kremu. „Eliksir młodości" – przeczytała. Obróciła opakowanie i z radością zauważyła, że nie potrzebuje już okularów. Widziała doskonale niewielkie literki. Zaczęła czytać na głos:

- Eliksir młodości, krem odmładzający o unikatowych właściwościach i recepturze... Użycie: raz w miesiącu rozprowadzić zawartość opakowania na skórze twarzy, ramion, piersi i dłoni. Skład:... - pani Leokadia zamarła. Zamrugała i spojrzała jeszcze raz. – Skład: wyciąg z kości trzymiesięcznego dziecka, krew miesięczna, mleczko kokosowe... - kobieta spojrzała w swoje odbicie.

Widziała twarz młodej kobiety. Młodej diabelnie atrakcyjnej kobiety, którą była przed pięćdziesięcioma laty. Wróciła do opakowania.

- Nie pozostawia śladów na ubraniu. Nie pozostawia smug na skórze.

Uśmiechnęła się. Nie żałowała. 

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Oct 24, 2018 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

OpowiadaniaWhere stories live. Discover now