Bławatki

1.6K 270 26
                                    

Dodatek do Spiritus Movens, raczej nie polecam czytać przed głównym tekstem.

Nie chciał nazywać się wyjątkowym, ale czasami faktycznie odnosił wrażenie, że w pewien sposób wyróżnia się na tle reszty ludzi.
Wcale nie chodziło o gust muzyczny, ekstrawagancki styl, ciekawe zainteresowania. Pod tym względem był zupełnie zwykły, bezproblemowo wtapiał się w tłum, fizycznie mógłby wyróżnić się jedynie gabarytami.
Fakt był taki, że każdy szukał kogoś.
Istniała ogólna, milcząca świadomość, że gdzieś tam w szerokim świecie istnieje druga, brakująca połówka, scalona na wieki z duszą ukochanej osoby.
Nigdy nie mówiło się o tym na głos, każdy szukał na własnych zasadach, buszując w zbożu niewiadomej, tęskniąc za najdroższym skarbem, który towarzyszył zawsze, w każdym istnieniu, zarówno poprzednim, obecnym, jak i każdym następnym.
Szkopuł tkwił jednak w tym, że nikt nie wiedział czego właściwie szuka i czy jakakolwiek cecha zewnętrzna zaświadczy o tym, że odnalazło się tą właściwą osobę.
Plotka głosiła, że ducha powinno szukać się w oczach, że ciało za każdym razem przywdziewa się inne, jednak oczy; zwierciadła duszy, miały pozostawać niezmienne.
Nikt jednak nie wiedział, jak te oczy powinny wyglądać, więc zerkano w każe kolejne, licząc, że następnym razem poczuje się to coś.

Wyjątkiem był właśnie Bertrand, który doskonale wiedział, czego powinien szukać.
A poszukiwał Bławatu.
Nie błękitu, głębokiego odcieniu niebieskości, a dzikich bławatków.
I wiedział to od zawsze, biorąc to za rzecz naturalną, od dziecka kochał się w kimś, kogo nie zdążył jeszcze poznać.
Więc szukał.

Zaglądał w oczy dziewcząt, które się nim interesowały, z czasem spoglądając również pod daszki czapek chłopców.
Ale nie napotykał niczego poza błękitem i niebieskim, nie zobaczył ani jednego odcieniu choć zbliżonego do bławatkowego.
I tak mijały mu lata, zdążył skończyć szkołę, znaleźć pracę, poznać mnóstwo lazurów i chabrów, ale ani jednego bławatka, który mógłby zakorzenić się w jego sercu.
Zdołał jedynie odnaleźć artystę, który wywierał na niego nieokreślone emocje, jego obrazy, a szczególnie groteskowy Wariat, sprawiały, że robiło mu się sucho w gardle, a żołądek zawiązywał się w iście dziwaczny sposób.
Jakby były to odruchy zupełnie bezwarunkowe.
Pierwszy raz ujrzał Wariata podczas przeglądania strony internetowej, pojawił się nagle, jakby przyszedł na przyjęcie pełne obcych ludzi, w miejsce, w które nie został zaproszony.
Bertrand z całą swoją naiwnością uznał to za znak i pośpiesznie odnalazł muzeum, w którym mógłby obejrzeć obraz osobiście.
Nie minął tydzień, a odwiedził galerię sztuki wraz z błękitem, którym próbował zastąpić nie nadchodzące bławatki.
Ale wszystko było na nic, już po trzech spotkaniach był pewien, że jego przyjaciółka nie była osobą, której poszukiwał, że poza platoniczną sympatią nie jest w stanie poczuć do niej nic więcej.
I tak rozstali się szybciej, niż się zeszli, a mężczyzna samotnie odwiedzał galerię, by kwadransami wpatrując się w znajomego wariata.
A wracał do niego chociażby raz w tygodniu, by dać się połaskotać po wnętrznościach jego intensywną żółcią i groteską, która w pewien sposób obdarowywała go swoistym komfortem.
Zawsze odwiedzał go sam, czując się niezręcznie w towarzystwie przyjaciół. Długimi minutami stał i wpatrywał się w obraz czekając naiwnie, aż miłość jego życia zjawi się w tym samym miejscu.

Wariat był powszechnie wymijany, tylko raz zdarzyło się, że ktoś się w niego zapatrywał, zmuszając Bertranda do zaczekania na ławce.
Obserwował nieznajomego z drugiego końca sali, z pewną niecierpliwością oczekując, aż ten odejdzie.
Widział jak mężczyzna wyciąga przed siebie jedną nogę, z lekkością balansując piętą na niedużym obcasie. Jak przechyla złotą głowę, odciąga materiał, zupełnie jakby jemu Wariat również odbierał oddech.
I właśnie wtedy go tknęło.
Podniósł się w sposób mechaniczny, z miejsca ruszając w stronę odzianego w czarny płaszcz mężczyzny.
Choć wcale nie wiedział, co właściwie zamierza zrobić.
Więc po prostu zatrzymał się obok, niby patrząc na obraz, tak naprawdę zerkając na mężczyznę obok.
Widział jak poprawia włosy, spoglądając na niego dyskretnie, jak odciąga golf ukazując bladą szyję, a kiedy zakaszlał, Jack postanowił zaatakować.
— To mój ulubiony artysta — stwierdził niezręcznie, licząc na podjęcie tematu. — Jego imię jest nieznane, ale ma bardzo specyficzny styl, wszędzie go rozpoznam.
A wtedy mężczyzna obrócił głowę w jego stronę, jakby od niechcenia zwracając na niego swoją uwagę.
Patrząc na niego najpiękniejszymi oczami w odcieniu bławatków, jakie miał okazje w życiu widzieć.
— Też go pan lubi? — zapytał przez zaciśnięte gardło, widząc, że blondyn również wpatruje się w niego z lekkim zmieszaniem, podkreślonym przez delikatnie niesione brwi i rozchylone wargi, czując jak jego własne rozciągają się w uśmiechu.
Znalazł go.

Szukając bławatuWhere stories live. Discover now