Część pierwsza

93 10 1
                                    

Las dookoła drżał od wybuchów, wiele drzew płonęło, by niedługo zostały jedynie sczerniałe kikuty, z których nic już nie wyrośnie. Zwierzęta uciekły już dawno, jeszcze nim doszło do walki niezbyt chętne do dzielenia przestrzeni z chmarą akum, które czegoś tu szukały. Jak zwykle chodziło o innocence – może właśnie to Serce, którego Milenijny Hrabia tak pożąda. Sprawa nie była tak prosta, bo też akumom nie dano możliwości spokojnego wypełnienia zadania. Na ich drodze stanęli egzorcyści. Nie oddadzą przecież tak cennej dla ludzkości broni przeciwnikowi, bo to doprowadzi do Trzech Dni Ciemności i zagłady wszystkiego, co było im drogie. Nic dziwnego, że doszło do walki.

Vivian cięła bezlitośnie akumy, nie odwracając się na swoich towarzyszy. Zresztą chwilę wcześniej zarówno Kanda jak i Allen zniknęli z zasięgu spojrzenia, nie martwiła się, byli silni i potrafili sobie poradzić. Sama też nie miała problemu do momentu, gdy jedna z akum zaatakowała od tyłu, łapiąc kobietę z włosy. Było to tak niespodziewane, że Vivian straciła na moment równowagę, a jej ramię zostało cięte. Nie zwróciła jednak na to uwagi, bardziej rozdrażnił ją napastnik, którego miała za sobą. Nieco na oślep zamachnęła się na niego mieczem, ale cios nie dosięgnął akumy, która zaśmiała się drwiąco. Nie puściła włosów Vivian, szarpnęła znowu, tym razem z większą siłą, przyciągając egzorcystkę do siebie. Tym razem Vivian była na to przygotowana i wykorzystała ten moment, by zaatakować jedną z inkantacji. Akuma spłonęła w błękitnym ogniu, złorzecząc kobiecie, której nawet powieka nie drgnęła na myśl, że dusza demona również została zniszczona. O ile Allen tego nie widział, nie było przecież problemu.

Nie spodziewała się, że tuż przed nią wyrośnie akuma poziomu czwartego i uderzy ją prosto w brzuch. Cios odrzucił kobietę na najbliższe drzewo, wypuściła Czarną Różę z dłoni, a przed oczami pojawiły się czarne plamy. Chwilę później poczuła, jak przeciwnik rozrywa jej prawy bok. Zaklęła szpetnie. Przed kolejnym ciosem zasłoniła się naprędce postawioną barierą, która rozsypała się chwilę później. Tyle jednak wystarczyło, by Vivian skończyła wypowiadać inkantację, która zniszczyła wszystkie akumy wokół.

Ześlizgnęła się ciężko po pniu i przymknęła na moment oczy. Zmęczenie dawało jej się we znaki, w końcu była czwartą dobę na nogach bez odrobiny snu. Nikt nie obiecywał, że powrót do Czarnego Zakonu będzie łatwy i przyjemny.

Usłyszała znajome kroki, a w lesie nie czuła już ani jednej akumy. Nie tylko ona skończyła walkę. Uśmiechnęła się pod nosem, podejrzewając, co zaraz usłyszy. To akurat się nie zmieniło.

– Będę żyć – powiedziała, spoglądając na Kandę.

Ten zatrzymał się w odległości kilku metrów nadal uzbrojony w Mugen i obserwował ją uważnie. Vivian podniosła się z godnością, choć rana na boku trochę jej dokuczała.

– Coś tak zamilkł? – zapytała.

Japończyk nie odpowiedział, lustrując ją spojrzeniem. W chwili, gdy skróciła dystans, uniósł Mugen tak, że sztych dotknął gardła kobiety. Zmarszczyła brwi z niezadowoleniem.

– Nie przesadzasz? Co z tobą?

– Kim jesteś? – odezwał się w końcu.

Vivian uniosła rękę, żeby odepchnąć od siebie ostrze, ale zatrzymała się w połowie ruchu. Pytanie ją zaskoczyło, a Kanda nie wyglądał, jakby żartował. To nawet nie była kpina, brzmiał zbyt poważnie.

– Nie mówisz serio, prawda? – zapytała dla pewności.

– Kim. Jesteś. – Zaakcentował każde słowo, nasączając je w groźbie ataku.

Uniosła ręce w nieco poddańczym geście. Najwyraźniej nie tylko ona z tej walki wyszła ranna, choć to odrobinę bolało, gdy patrzył na nią z tą nieufnością.

Najcenniejsze więzi [DGM FF]Where stories live. Discover now