Na granicy planów

3 0 0
                                    


        Pokryta śniegiem ziemia zaskrzypiała dźwięcznie pod kopytami konia. Para buchnęła z jego nozdrzy.

     - Spokojnie – poniósł się po skraju puszczy cichy, damski szept. Kobieta poklepała rumaka odzianą w rękawicę dłonią. Spojrzała nieufnie na wielkie zamarznięte jezioro, po czym przeniosła wzrok na wyrastającą z wyspy jasną wieżę. Trąciła delikatnie boki konia, który stuknął kopytem w gruby lód. Jego kroki odbijały się echem wśród drzew, otaczających jezioro. 

      Wysoka i szeroka wieża rosła w oczach z każdą chwilą. Choć wyglądała na zimną i bezlitosną twierdzę, pełna była finezji i piękna w swoim wykonaniu. Naturalnie wpasowywała się w otoczenie, jak gdyby była dziełem natury. Istniała od stuleci, niezmiennie utrzymywana przez pozostałości wyspy i wieczną zmarzlinę, która rozciągała się dalej na południe. 

     Będąc w połowie drogi ku wieży kobieta uśmiechnęła się pod kapturem. Kątem oka zobaczyła wynurzające się z lasu postaci odziane w biel. Okrążyły ją,lecz nie ruszały się, ani nie występowały za linię drzew. Koń zatrzymał się raptownie, gdy z padającego śniegu wyłonił się zakapturzony mężczyzna. Ukryty pod śnieżnobiałym okryciem, chwycił uzdę i odsunął się błyskawicznie, kiedy przed jego oczyma błysnął sztylet.

     - Dalej musisz iść na własnych nogach – mruknął zawistnym tonem w kierunku kobiety. Zmrużyła oczy i zwinnym ruchem zeskoczyła z siodła. Jej stopy zanurzyły się w narastającym śniegu. Owinęła się peleryną i bacznie obserwując mężczyznę, ruszyła przed siebie. Przyzwyczajona była do umiarkowanego, lub upalnego klimatu. Pierwszy raz przyszło jej zmagać się z odmrożeniami i bezlitosnym wiatrem. Czuła dyskomfort, stąpając po zdradliwie śliskim lodzie.

     Stanęła w miejscu wpatrując się przed siebie. Jej uszu dobiegł powolny i miarowy odgłos kroków, a chwilę potem pojawiła się przed nią wysoka postać. 

     Mężczyzna odziany był, jak swoi pobratymcy w jasną pelerynę. Kaptur o ciemnej podszewce zasłaniał jego twarz, jednak kobieta wiedziała, że to On. Zbyt dobrze znała jego ruchy, posturę i ton.

     - Jednak przybyłaś – powiedział cicho, a wiatr poniósł jego głos.

     - Zwątpiłeś mimo mojego przyszłego echa?

     - Miałem nadzieję, że zrezygnujesz. Myliłem się jak widać.

     - To tak chcesz to zakończyć? Dwoje bezimiennych ludzi w maskach u kresu swojego przeznaczenia?

     Mężczyzna milczał. Delikatnie naciągnął rękawicę i postąpił kilka kroków do przodu. Gdy był blisko kobieta dostrzegła ledwo widoczne hafty wokół krawędzi kaptura, które imitowały jaśminowe gałęzie. Po raz pierwszy widziała jego prawdziwe oblicze, takiego jakim był od kiedy się urodził. Podniósł dłoń i zsunął z głowy kaptur. Ciemne włosy opadały w nieładzie na jego twarz, a z ust wydobył się obłoczek pary, gdy odetchnął głębiej mroźnym powietrzem.

     - Skończymy to inaczej, niż zaczęliśmy – powiedział i podniósł głowę, kierując swoje spojrzenie na kobietę. Przygryzła wargę widząc oszpeconą twarz. Wielokrotnie widziała wykrzywianą ją przez różne uczucia i rozświetlaną przez chwilową ekstazę. Nigdy jednak, nie widziała jej tak odmienionej. Patrzyła w onieśmieleniu na ciągnącą się od lewego kącika oka, przez usta i prawy policzek aż do szyi bliźnie.

     - Zdziwiona? – spytał po chwili.

     - Wasz kodeks zawsze był surowy. Nie można tak po prostu odejść i powrócić, nie jesteś feniksem – szepnęła i zsunęła z głowy ciemny kaptur. 

Na granicy planówWhere stories live. Discover now