~prolog~

48 8 13
                                    

Życie potrafiło tak kpić, że to było aż śmieszne. Bawiło się, raz podsycając ogień zadowolenia i szczęścia, a raz obdarowując zimnymi pocałunkami rozpaczy.

Tylko tym razem zesłało na mnie całą pieprzoną lawinę śniegu, a ja nie miałam wyjścia, jeśli chciałam przetrwać, musiałam posłusznie się przez nią przedzierać.

Jednak na razie bardziej staczałam się na dno, niż wychodziłam z tego całego bagna.

Szłam nieco niezdarnie, ale na tyle panowałam jeszcze nad swoim ciałem, że nie zataczałam się tak bardzo. Właściwie to nadal zastanawiałam się, czemu ja jeszcze do cholery stoję, bo przez to, ile dzisiaj wlałam w siebie trunku, powinnam już dawno leżeć w krzakach, cicho pochrapując.

Ale podświadomie wiedziałam, czemu nawet mój organizm był przeciwko mnie, szybko pozbywając się promili z krwi.

Dlatego powoli przebierałam nogami, trzymając w dłoni zapalonego papierosa, którego nawet nie tknęłam. Nie czułam wszechobecnego zimna – byłam tak pusta w środku, że chłód był czymś, co mogło raczej podgrzewać moje skostniałe serce.

Wsłuchiwałam się w przyjemną ciszę, przerywaną jedynie pojedynczymi samochodami przejeżdżającymi obok i szczeknięciami psów. Tak bardzo potrzebowałam teraz spokoju w duszy, takiego, który wziąłby mnie w swoje ramiona i nie puszczał.

Jednak życie to nie koncert życzeń, a ja wiedziałam, że już nic nie będzie takie samo.

Bo On nigdy nie odchodzi bez nagrody, a tym razem zabrał mnie.

~~~~

Hejka c:

W sumie to nie wiem, co tu napisać. Jak widzicie, znowu mi odwala i wstawiam coś nowego. W każdym razie, rozdziały tutaj będą dłuuugie i planuje je dodawać raz na dwa lub trzy tygodnie.

Do następnego, buraczki~

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Nov 07, 2018 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Give me a secondWhere stories live. Discover now