Rozdział 10 - Problemy Wysoko Urodzonych

21 5 1
                                    

  - Warvo, nie sądziłam, że jesteś paladynką. - Powiedziała Lena, siedziała w wozie na pufie i jadła ikmorskie suchary z dżemem z marojagód.
  - Nie wyglądam? - spytała wyglądając przez lukę w ścianie pojazdu.
  - Szczerze, nie - ugryzła suchar. - Na Noemi, ale to dobre. Ile czasu nie jadłam marojagód!
  - Nie ciesz się, bo jak za dużo ich zjesz, dostaniesz ostrej biegunki - powiedziała Luin, kapłanka, która zabrała się z krasnoludką. Była starokrwistym, wszyscy poza Warvą byli do niej nieufni, przecież to na wojnę z jej rasą się wybierają.
  - Nie martw się o mnie - odparła Lena oschle, była niechętna do doggebijki, kobieta była wysoka, tak jak każdy inny krwisty, lecz miała kruczoczarne włosy i nie posiadała poroża, jej uszy miały dwie końcówki. Wszystkie te cechu były charakterystyczne dla starokrwistych, podobno byli pierwszymi z krwistych, to od nich mieli oddzielić się jasnokrwiści i krasnoludy, aktualnie prawie wszyscy zamieszkują Doggebię.
  - Och, kochana - zaczęła Warva. - Nie obawiaj się mojej towarzyszki, nie jest tibicjanizką, jak reszta.
  - Wiara jeszcze nikogo nie usprawiedliwiła... - Obie kapłanki były zszokowane słowami teranki, takie słowa, właściwie heretyzm, z ust szlachcianki. I to jeszcze siostrzenicy króla Zucaya.
  - Moja młoda damo, na zbyt wiele sobie pozwalasz - oznajmiła z pretensją Luin. Pogardliwie zmarszczyła czoło.
  - Zbyt wiele razy słowa światła wskazały mi zły kierunek, jakby celowo to robiły...

-----------------------------------------------------------------------------------------

*Dwadzieścia trzy lata wcześniej*

  Zucay siedział na swym ulubionym starym tronie, wyglądał z ogromnego okna na Merillę, zabieganych ludzi, którzy wyglądali, jak mrówki. Musiał przemyśleć wszystko, bardzo szczegółowo. Niechętnie wstał i ruszył do barku z winami z różnych regionów, wybrał alimaxiańskie wino z Tris, może nie lubił ras innych, niż teranie, ale tym dwunogim krowom dziękował za ten drogi przysmak. Król powrócił na swój przetarty tron i ponownie spoglądał na wrzawę, zatracił się w tym.
  - Braciszku?
  - Tak? - Zucay odwrócił się i ujrzał Ofellię, swą młodszą siostrę, nosiła zdobioną szatę z kaszmiru z Tibiceny.
  - Jaki wyrok wydasz?
  - Nie wiem...
  - Braciszku - podbiegła i rzuciła się ku nogom króla. - To moja córka, proszę...
  - To mag... wiedźma... Nie będę tolerować kogoś takiego w naszej rodzinie. - Odparł zimno, był niewzruszony, ale sam nie wiedział co zrobić.
  - Jest jeszcze malutka! - Krzyknęła z rozpaczy i utuliła się do zwierzęcych nóg brata. - Mam... mam pomysł.
  - Jaki, siostro? - zapytał z ciekawością.
  - Zapłać kapłankom... niech rzucą na nią klątwę, jakoś niewinną. Będziemy wszyscy mówić, że została wybrana przez Mora...
  - Oszalałaś, Ofellio! - Odrzucił rękę siostry i zerwał się na równe nogi. - Przecież to wyjdzie!
  - Nie, jeśli o wszystko zadbamy...
  - Oszalałaś - przyznał półszeptem. - Ale to chyba jedyne dobre wyjście, nie mogę mieć maga w rodzinie... Gardzę nimi! Nikt jednak nie musi o tym wiedzieć.
  - Dziękuję, braciszku! - krzyknęła głośno i utuliła się do ciała Zucaya. - Dziękuję, że dałeś tą szansę Lence...

-----------------------------------------------------------------------------------------

  - Postój! Idę napoić konie.
  Lena wyszła z zimnego wozu i uderzyła ją fala gorąca. Aza była piękna... i nienaturalna. Pustynia pośrodku gór, kotlina, pełna śmierci i słońca. Jedyna roślinność na tych ziemiach to pojedyncze kępy traw i kilka palm przy płytkich wodopojach. Wszędzie latał pustynny pył, teranka zasłoniła oczy przed falą piasku. Po krótkiej chwili odsłoniła twarz, ujrzała piękny, acz pusty krajobraz, na wschodzie widziała szczyty miasta Azy, a może to fatamorgana, słyszała o nich w Merilli. Podobno wielu zginęło przez nie w Azie i na dalekim wschodzie w Tibicenie. Cemus podszedł do Plepata, który przywiązał konie do palm.
  - Co tam, przystojniaku?
  - Nie zbliżać się! - Plepat zerwał się i odwrócił w stronę chłopaka. - Do cholery, nie rób tak!
  - Lubię, jak się denerwujesz.
  - A ja żałuję, że zgodziłem się ciebie z sobą wziąć. - Cemus był trochę urażony, ale wewnętrznie się tego spodziewał.
  - Nie podrywaj kierowcy, bo spowodujesz katastrofę w ruchu lądowym, Cemusie - powiedziała Lena z prześmiewczym wyrazem twarzy, nie wyglądała, jakby przed chwilą pokłóciła się z kapłankami.
  - Z czym? Piaskiem?
  Zaśmiali się, Plepat widząc tą dwójkę odłączył się. Chłopak go wkurzał, miał nadzieję, że szybko zrozumie, że to co chce jest niemożliwe, niestety Qanxi wydawał się chcieć zbliżenia dwójki. Zboczony szept. Plepat usiadł na piasku w cieniu pod palmą, wyjął miecz, by sprawdzić jego stan. Rozczulił się.
  - Qanxi, pamiętasz, kiedy go dostałem?
  - "Dostaliśmy, Plepacie. Tak, piękne czasy, szkoda, że nie były zbytnio krwawe."
  - Nie drażnij mnie.
  - "Jestem ciekaw, czy Cemus jest taki hardy w nocy."
  - Coś ci powiedziałem! Czemu mi to robisz, szepcie...
  - "Chcesz przypomnieć sobie tamte chwile?"
  - Tak, pomożesz mi?
  - "Proszę bardzo." - Plepata ogarnęły cienie, ciepło i światło znikły, a przed nim ukazała się przeszłość.

Czarobrzeże [Zawieszone]Donde viven las historias. Descúbrelo ahora