Epilog

606 49 9
                                    

Hogwart jest w niebezpieczeństwie. Lord Voldemort atakuje szkołę.

Tyle, tylko tyle i aż tyle rozbrzmiało nagle na ustach czarodziejskiego świata. I tylko tyle wystarczyło, aby niektórzy teleportowali się na teren szkoły, bo blokada aportacyjna została zdjęta. Terencia pomyślała natychmiast o tych wszystkich wystraszonych i biednych zwierzętach, którym może stać się krzywda. O nauczycielach i uczniach. Gdy klientka opuściła sklep, dziewczyna pobiegła do swojej pracodawczyni, która akurat kreśliła coś w swojej pracowni.

— Madame Malkin, słyszała pani?

Kobiecina uniosła wzrok znad swoich okularów i westchnęła. Słyszała rozmowę z przysadzistą czarownicą. Wieści rozchodziły się tak szybko.

— Idź, jeśli musisz. Przecież cię nie zatrzymam. Tylko, na założycieli Hogwartu zaklinam cię, uważaj na siebie — odparła, a głos jej drżał. Takie niespokojne czasy...

Rzucając szybkie podziękowania, panna Flint zniknęła ze sklepu z odzieżą.

***

Walka trwała w każdej klasie, na każdym dziedzińcu i na każdym korytarzu. Szkoła waliła się cegła po cegle, kamień po kamieniu. Oto Tom niszczył miejsce, które niegdyś nazywał domem, i z którego nie chciał wyjeżdżać na wakacje. Tylko ile jeszcze było jej Toma w Voldemorcie?

Gdy zdołała wreszcie uwolnić wszystkie stworzenia - zarówno te należące do Hagrida, jak i do profesor McGonagall - nagle poczuła się, jakby dostała Expulso, choć nikogo nie było w pobliżu. Oparła się o ścianę. Coś tu jest stanowczo nie tak.

I wtedy usłyszała.

Hangar.

Ten głos. Tak obcy, a tak znajomy. Tak słaby. Może się jej tylko wydawało? Nie. Tak, na pewno. Toma już nie ma i nigdy nie wróci. Tom to Czarny Pan. Lord Voldemort. Nawet jej nie zna.

A jednak poszła. Mimo strachu, mimo świadomości, że Tom zniknął, a gdyby nawet była możliwość na przywrócenie go, to przecież ona tego nie chciała. Nienawidziła go i tego, jak ją potraktował.

Schody w dół pokonała dzięki temu, że już kiedyś nimi szła. Mrok spowił teren Hogwartu i nie była to tylko noc, ale i śmierciożercy. Nie mogła użyć zaklęcia i oświetlić drogi, ponieważ ktoś by ją zauważył. Tego przecież nie chciała. Była pewna, że jest sama, bo przecież tylko w ten sposób mogła się skonfrontować z przeszłością.

Z każdym krokiem wracały do niej traumatyczne wspomnienia. Dziennik, Tom, władanie myślami, osłabianie, manipulowanie, okłamywanie. Tak bardzo przywiązał ją do siebie, że teraz szła z cichą nadzieją na odnalezienie go w postaci wielkiego czarnoksiężnika.

Była już na dole. Cała się trzęsła. Niby miała już pięć lat więcej, ale nagle znów stała się tą piętnastolatką, która została opętana przez wspomnienie młodego Riddle'a. Ten przystojny chłopak z zamiłowaniem do węży i czyszczenia populacji czarodziejów. Tak wiele dla niego poświęciła.

Weszła do hangaru na łodzie. Miejsce emanowało złą energią i wydawało się ciemniejsze niż zwykle. Stał tam milczący Lucjusz Malfoy, nieco dalej wił się wielki wąż - choć w porównaniu do bazyliszka raczej mikry - a na samym krańcu portu Czarny Pan oczekiwał przybycia Pottera, wpatrując się w taflę wody.

Strach ustąpił miejsca ciekawości. Lucjusz spojrzał w stronę przybyłej dziewczyny, a Nagini zasyczała groźnie i zwinęła się do skoku. Postać w czarnej jak noc szacie odwróciła się powoli od jeziora. Terencia zamarła. Nie ujrzała Toma, tylko potwora. Z jej przystojnego oprawcy zostały obrzydliwe ochłapy albo i mniej, bo resztki po Tomie Riddle'u byłyby milsze. Tego, co przed nią stało, nie obdarzyłaby jedną ciepłą myślą.

Dziennik Toma Riddle'aWhere stories live. Discover now