Rozdział 1

29 1 0
                                    

        Hasto był zmęczony. Bardzo zmęczony. Całą noc spędził w siodle. Plecy oraz siedzenie boleśnie okazywały swoją obecność. Już trzeci dzień przedzierał się przez las. Na swojej drodze spotkał tylko karego konia uciekającego w popłochu.

        Było południe. Nocny chłód już dawno ustąpił miejsca potwornemu skwarowi. Hasto zsiadł z konia. Kroczył w samych spodniach i jeździeckich butach. Mimo, iż nierzadko gałęzie raniły jego ramiona, koszula, lekka magiczna kolczuga i peleryna zwisały z siodła. Koń szedł wolno i coraz ciężej. Pragnienie niemiłosiernie paliło w gardło. Żar lejący się z nieba drażnił spalone słońcem ramiona. Oczy piekły od ostrych promieni słońca przedzierających się przez listowie. Nagle koń wierzgnął i pogalopował w dół pagórka. Hasto krzyknął i rzucił się w pogoń za nim, jednak wierzchowiec szybko zniknął między drzewami. Mężczyzna zatrzymał się zrezygnowany i rozejrzał. Usłyszał coś. Po chwili wybuchnął szaleńczym śmiechem i pognał przed siebie. Cudowny dźwięk z każdą chwilą się nasilał. Niby anielskie szepty odbijał się echem w głowie mężczyzny. Nagle Hasto potknął się i jak długi runął w wartką toń strumienia. Chłodna woda momentalnie ukoiła palące gardło i zaczerwienione od słońca ciało. Kilka metrów dalej łapczywie pił koń, co chwila tupiąc i rozbryzgując cudowny płyn we wszystkie strony. Mężczyzna podszedł do wierzchowca i poklepał go po ogniście rudym pysku.

        -  Dobra robota, Ignis.

        Hasto powoli zdjął siodło z wierzchowca. Mokre ubrania rozwiesił na niskich gałęziach drzew, a magiczną kolczugę schował do jednej z sakw przy kulbace. Wodze konia przymocował do pobliskiego drzewa, a sam położył się na kępie pożółkłej trawy.

*~*~*

        Zaczynało dnieć, gdy Hasto wyruszył w dalszą drogę. Koń paradnym krokiem maszerował środkiem strumienia. Pierwsze promienie słońca migotały w zielonych, żółtych i czerwonych liściach. Jesień tego roku nadeszła niespodziewanie szybko i powoli obejmowała las swymi brunatnymi ramionami. Jaskółki zrywały się z koron drzew, by kontynuować swój lot na południe, a skowronki coraz szerzej otwierały dziobki, wydając z siebie zachwycające melodie. Ich śpiew wspaniale komponował się z szelestem liści i szemraniem strumienia. Zupełnie nagle, w jednej chwili żaby rozpoczęły swój poranny rechotliwy koncert. Oślizgłe pomarańczowe płazy były wszędzie. Na drzewach, w wodzie, w trawie. Wlepiały w mężczyznę wyłupiaste oczy. Zaniepokojony koń rżał cicho. Co chwila prychał, gdy jakieś stworzenie poruszało się. Jedna z żab spadła z gałęzi, ocierając się o nagie ramię mężczyzny. Hasto krzyknął. Na jego skórze pojawiła się rozogniona czerwona pręga. Żaby rechotały coraz głośniej. Mężczyzna rzucił się ku strumieniowi i obmył palącą ranę. Chłodna woda przyniosła ukojenie tylko na chwilę, bo ramię błyskawicznie wysychało i ból powracał. Żaby rechotały coraz głośniej. Hasto rozejrzał się. Jaskrawe płazy otoczyły go zwartym kręgiem, a ich rechot stał się przerażający, przenikliwy. Nieco dalej koń wierzgał i wydawał z siebie dzikie wizgi. Stratował kilka żab, które pod naciskiem jego kopyt rozbryzgiwały się jak purchawki. Pomarańczowy krąg zacieśniał się wokół mężczyzny. Żaby zaczęły skakać i Hasto spostrzegł, że odbijają się od powierzchni wody nie zanurzając w niej. Choć strumień był dość płytki, mężczyzna zauważył spore zagłębienie jakieś dwa kroki dalej. Żaby rechotały coraz głośniej. Hasto wziął głęboki wdech, zgiął się w pół i, z całych sił odpychając się nogami, zanurkował pod jaskrawopomarańczowymi płazami. Najszybciej jak potrafił wystrzelił z wody i wskoczył na wierzchowca.

        - Dalej, Ignis!

        Koń pognał w górę strumienia zostawiając za sobą rozrechotane, skaczące pomarańczowe plamy. Hasto odetchnął. Nigdy w życiu nie widział czegoś takiego. Jak ja nie znam świata... pomyślał. Był mężczyzną, którego zachwycało piękno natury, był ciekawy otaczającej go rzeczywistości, fascynowały go wschody i zachody słońca, uwielbiał patrzeć w rozgwieżdżone niebo. Jednak potrafił w jednej chwili przysłonić swoją naturę płaszczem męstwa, brawury i hartu ducha. Potrafił z zimną krwią zabić innego człowieka. Potrafił bez lęku stanąć oko w oko z rozsierdzonym bykiem, z pewnością, że wygra. Zawsze  wygrywał. Dlatego musiał odejść. Musiał uchronić się przed śmiercią.

Ignis Vitae: Nic nie jest tym, na co wyglądaTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang