Rozdział 8

11 4 1
                                    

Istniała jedna jedyna rzecz, której bałam się bardziej niż lekarzy. Ciemność. Po tym jak w pomieszczeniu zapanowała ciemność pisnęłam i złapałam kogoś za rękę.
-Spokojnie- usłyszałam głos Asry.
Nagle światła wróciły a przed nami stał wysoki i szczupły mężczyzna ubrany w biały kombinezon i na prawdę dziwnym nakryciem głowy. Miał zielonkawy odcień skóry co wydawało się na prawdę dziwne. Wtedy zorientowałam się, że ciągle trzymam kogoś za rękę. Spojrzałam w strone gdzieś stał i zobaczyłam... Asre. Szybko wypuściłam zawstydzona kego rękę i rozejrzalam się szukając wzrokiem Juliana. Okazało się, że stał za nami i patrzył na nas lekko podirytowamy.
-Więc poczciwy hrabia Lucio postanowił przysłać mi rączki do pomocy- westchnął z ulgą mężczyzna.- Doskonale.
Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Udało mi sie dostrzec jego ostre zęby. Spojrzał na mnie swoim karmazynowym spojrzeniem. Jego wzrok przeszywał aż do kości. Ciarki po plecach przechodzą.
-Kim jesteś?- zapytał Asra.
-Ja? To nie jest istotne. Ale to miłe, że chcecie wiedzieć. Jestem Valdemar. Naczelny naukowiec w progach Lucio.
-Pracujesz nad lekarstwem?- zapytałam.
-Nie mogę tego potwierdzić. Jestem od badania plagi, nie od leczenia- cicho westchnął.- Doktor 069 się tym zajmuje.
-Nie Valdemar. Ja zajmuję się wywożeniem ludzi na wyspę, bo nikt jeszcze nie odkrył leku- warknął Julian.
-Dlatego wy się tym zajmiecie, a ja wrócę do moich badań- powiedział, po czym wyszedł.
-Czekaj...!- chciałam o coś zapytać, ale nawet nie odwrócił się.- Iii oczywiście sobie poszedł. Nikt mnie nie słucha.
-Przynajmniej wiemy za co mamy się zabrać najpierw?- zapytał Asra.
-Nie mam pojęcia- westchnął Julian.
Nagle mnie olśniło.
-Notatki mojego ojca!- krzyknęłam.
Najwidoczniej mój tak ich zaskoczył, że przestraszyłam chłopaków, a w szczególności Juliana.
-Musze wrócić do domu i zabrać je z jego laboratorium.
-Zaraz...- zaczął białowłosy.- Twój ojciec nad tym pracował?
-Tak- mimo moich starań do oczu napłynęły łzy.
Julian i Asra to zauważyli. Oboje mnie przytulili. Rudzielec spoglądał na co chwila na swojego towarzysza nerwowo.
-Śmierć Twojego ojca nie poszła na marne.- powiedział Asra nie zwracając uwagi na Juliana.- Znajdziemy lekarstwo na to diabelstwo.
-Jasne. Teraz muszę iść. Zobaczymy się później.
-Czyli zgadzasz sie pracować u Lucio?- zapytał Julian.
-Nie mam innego wyjścia.
-Masz!- krzyknął.- Najlepiej gdybyś w ogóle się nie zbliżała do tego miejsca.
Byłam zaskoczona jego postawą. Opanowany dotąd rudowłosy zachowywał się dziwnie akurat w towarzystwie Asry. Dziwne.
-Co Cię napadło Julian?- zapytał Asra.
-Pff... Może to, że to nie jest zajęcie dla niej?
-A co Twoim zdaniem mam robić?- wtrąciłam sie oburzona.- Siedzieć na dupie z matką wariatką i czekać aż nas wszystkich pochłonie zaraza?
-Ja...- jęknął.
Chyba nie spodziewał się takiej odpowiedzi. W tym momencie uspokoił mnie tylko równomierny oddech.
-Ruszam po notatki. Wrócę wieczorem.
-Proponuję spotkać się w moim sklepie.- powiedział Asra.
-W porządku. Do zobaczenia.
I wyszłam. Wychodząc na wyższe poziomy spotkałam hrabiego.
-No więc jak? Właśnie miałem do was iść, ale coś mnie powstrzymało.
"Czyżby to było Twoje lustro?"
-Jutro bierzemy się do roboty.
-Świetnie.
-A teraz proszę mnie przepuścić.
-Ależ naturalnie moja droga.
Usunął mi się z drogi bez dalszego gadania. Nienawidzę tego gościa. Nigdy nie spotkałam tak fałszywego człowoeka jak on.
Wyszłam z pałacu i skierowałam sie w stronę domu. Nagle moje w nosdrza dostał się duszacy zapach dymu. Nie przejmowałam się tym do czasu gdy zobaczyłam...

Chora miłość Where stories live. Discover now