40.

4.8K 300 202
                                    

Thomas:
Mimo wielkich niechęci mój organizm nie pozwolił mi nie spać, i nad ranem gdy już świtało przysnąłem. Gdy się zbudziłem położyłem rękę obok aby zlokalizować Dylana, ale jedyne co zastałem to puste miejsce obok mnie. Wstałem szybko i zacząłem biegać po domu i krzyczeć jak jakiś kretyn. Ciemnowłosy siedział na dole w salonie, owinięty kocem i patrzył się pustym wzrokiem w telewizor.

- Nie zwariowałem - powiedział na mój widok.

- Jak się czujesz? - spytałem.

- Źle. Nie, nie tak bardzo źle, że potrzebuję pomocy. Po prostu nie mam humoru, ale nie stanowię zagrożenia dla ciebie ani dla siebie. Chociaż niektórzy by pewnie w to nie uwierzyli - powiedział.

- Czytałem komentarze w internecie. Nie wszyscy są przeciwko tobie, a powiedziałbym że nie jest to nawet zbyt duża część. Nie masz się czym martwić.

- Czuję się jak oszust. Ukrywałem to, teraz to wyszło i będę postrzegany za wariata. Już nigdy nie wyjdę z domu - powiedział załamany.

- Choroba to jest bardzo indywidualna sprawa. Nie miałeś obowiązku wszystkim o niej mówić. Pokaż wszystkim, że to cię nie złamało, wróć do pracy - powiedziałem delikatnie, miałem tę świadomość, że każde słowo może Dylana wkurzyć czy wyprowadzić z równowagi.

- Nie. Nie chcę. Za każdym razem wszyscy będą na mnie patrzyli przez pryzmat tego, że jestem chory, "oh, jego nie można denerwować bo jest chory", "czemu się tak drze na wszystkich? A, no tak bo jest chory", "uważaj na niego, bo co? Bo jest chory" - powiedział ze łzami w oczach.

- A nie pomyślałeś, że osiągnąłeś więcej od tych wszystkich ludzi? Zobacz, mimo swojej choroby jesteś właścicielem gazety, dziennikarzem, tak daleko dotarłeś.

- I tak czuję się gorszy - podsumował chłopak.

Nie miałem już siły mu tego tłumaczyć, chociaż moje argumenty były logiczne. Poszedłem się ogarnąć i rozmawiałem jeszcze ze Scottem, który z tego co mu opowiedziałem wywnioskował, że Dylan nie potrzebuje pomocy specjalisty i nie jest to załamanie na podłożu jego choroby, tylko takie jakie każdy zdrowy człowiek może przechodzić. Przez moment przeszło mi przez myśl, że może on już nie będzie miał takich ataków, bo z tego co czytałem o chorobie dwubiegunowej z czasem mogą one ustać i już nie wrócić. Najgorsze jest to, że nadal nie miałem pomysłu jak zachęcić Dylana by powrócił do redakcji. Wróciłem na dół, a chłopak nadal leżał na kanapie i się patrzył przed siebie, był głęboko zamyślony.

- Zrobić ci coś do jedzenia? - zapytałem i usiadłem obok niego.

- Nie chcę nic - powiedział cicho.

Położyłem się obok niego i przytuliłem mocno. Nie wiedziałem co mam zrobić, jak z nim rozmawiać. Tak spędziliśmy niedzielę. Milcząco i spokojnie. Jeszcze kilka razy wspomniał, że nigdy nie wyjdzie z domu bo będą go wyzywali od wariatów.

Nadszedł poniedziałek. Nie mogłem go zostawić samego i pójść dopilnować gazety. Musiałem się skontaktować z tą asystentką zatrudnioną przez Dylana na moje miejsce, by ona się tym wszystkim zajęła. Na szczęście mimo awantury którą ostatnio tam zrobiłem, i krzyków że to ja teraz rządzę redakcją zgodziła się.

Za mną kolejna mało przespana noc, cały czas bałem się że może Dylanowi odbije. Więc to miał na myśli mówiąc, że nie chce się z nikim wiązać, nie chciał żeby ktoś się tak o niego martwił. Tylko że on mną też się zajmował, znosił moje imprezy i pijackie zachowania. Sam nie wiem co gorsze. Nie czułem, że muszę mu się odwdzięczyć, czułem że robię to z serca bo po prostu go kocham, a jeśli kogoś się kocha to zrobi się dla niego wszystko. I choćbym miał przez miesiąc tak niedosypiać i żyć w stresie, to będę to robił.

Pieprz i sól [DYLMAS]Where stories live. Discover now