I

7 1 2
                                    

I

25 lipca 1914 roku

Nie miałem pojęcia co się dzieje, więc bez skrupułów poprosiłem o białą kopertę z pieczęcią i otworzyłem ją.

W tedy zrozumiałem...

- Kiedy wyjeżdżasz? - spytałem bez cienia namysłu.

- Jutro o poranku - na dźwięk tych słów mama wyszła z kuchni, głośno trzaskając drzwiami.

- To dla niej zbyt trudny temat...pamiętasz, jak cztery lata temu się martwiła...

- Tak, tylko że...

- Cichosza Antek! - Aleks uciszył mnie - Wszystko będzie dobrze. Wraz z moimi przyjaciółmi będziemy walczyć o wolną Polskę! Nawet nie wiesz jaka nam się nadarzyła okazja i nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę! - przytaknąłem, choć rzeczywiście nie rozumiałem radości mojego starszego brata. Wiadomo mi, że wojna równoznaczna jest ze strachem, cierpieniem i wszechobecną śmiercią...już dawno pomarło pokolenie, które pamiętało jakie skutki ciągnęła za sobą ta waśń.

Nie miałem ochoty na spędzenie całego popołudnia w napiętej atmosferze w domu.

Postanowiłem przespacerować się, tak jak to miałem w zwyczaju.

Szedłem aleją, moja aleją. Najpiękniejszą i najmniej znaną aleja podwarszawskiego Piaseczna. Prawie nigdy nie spotykałem tu innych przechodniów, dlatego też uwielbiałem to miejsce, tu zawsze borykałem się z moimi największymi problemami.

Lecz nie dziś...

Pod potężnym dębem zauważyłem trzy siedzące postacie, niewątpliwie byli to chłopcy w moim wieku. Gdy podszedłem bliżej, bez trudu rozpoznałem twarze, moich przyjaciół ze szkolnej ławki.

- Antek! No...chłopie, czekamy tu i czekamy. Już korzenie zapuściliśmy. - Mówiąc to, Wojtek podszedł do mnie i serdecznie mnie uściskał.

- Spytałbym, co tu robicie i skąd widzieliście, że tu będę, ale obawiam się zabójczej riposty Heńka.

- A jakżeby inaczej, mój przyjacielu– Zaśmialiśmy się z nonszalanckiego akcentu czarnowłosego chłopaka, który w chwili spoważniał – Mój brat, Witek, został powołany do wojska, wiecie...on bardzo się cieszy, no szalony, szalony!

- Ale to nie tylko on – Machnąłem ręką – Gdybyście widzieli Aleksa...

Mimo zaboru rosyjskiego i ciągłej rusyfikacji miałem jako tako poczucie bezpieczeństwa, byłem porządnym obywatelem, lecz słyszałem o prześladowaniach ze strony ruskich w stosunku do moich rodaków.

Nie tęskniłem do wolnej Polski, bo takiej nie znałem, lecz z każdą godziną zaczynałem rozumieć zachowanie starszych i słowa mej babki - „tęskno mi do kraju, w którym będę mogła zwracać się do wnucząt językiem naszych pradziadków" a mówiąc to miała na myśli, fakt, iż zakazano nam porozumiewania się po polsku, w szkołach uczono po rosyjsku, gazety były drukowane po rosyjsku...czasami czułem się bardziej Rosjaninem niż Polakiem...i o to chyba właśnie im chodziło...

- Cieszą się bo to szansa na odzyskanie wolności – Powtórzyłem słowa mego brata, po czym wdałem się w burzliwą dyskusje z szesnastolatkami.

Gdy wróciłem do domu, wszyscy już spali.

- Cudownie... - Westchnąłem – Przegapiłem kolacje, być może już ostatnią taką z Aleksem – Przygnębiony, poszedłem do swojego pokoju.

***

Jakoś tak nie potrafiłem zasnąć, całym czasem rozmyślałem o jutrzejszym poranku i co się z tym wiąże, rozstaniu z rodziną.

Fakt, faktem, byłem szczęśliwy.

Wczesnym rankiem, gdy poczułem ciepło lipcowego słońca na policzku, pośpiesznie wstałem, spakowałem to, czego wczoraj nie zdążyłem, założyłem na siebie pierwsze lepsze ubranie i zbiegłem na parter stromymi schodami.

Tata czytał poranną gazetę, mama krzątała się po kuchni, Antka nie widziałem, widocznie jeszcze spał.

Nie ukrywam, wczorajsza kolacja była jedną z tych, w trakcie których strach spojrzeć matce w oczy. Ojciec to jeszcze przemilczy, bo rozumie i sam w głębi serca ma nadzieję, że zostanie powołany, ale mama...serce z żalu mnie ściskało gdy widziałem łzy w jej oczach.

Gdy wybiła godzina ósma, pośpiesznie spisałem kilka słów na kartce do Antka, by wiedział, że to pod jego opieką będzie bezpieczeństwo matuli, nie miałem czasu by osobiście go o tym poinformować.

Stanąłem w drzwiach, przytuliłem mocno matkę i zamieniłem kilka zdań z tatą.

- Pożegnajcie go ode mnie – Powiedziałem w smutku spoglądając w stronę drzwi pokoju brata.

- Do zobaczenia Aleksandrze, widzimy się niebawem – Powiedział ojciec i objął mnie ramieniem. Pierwszy raz odkąd sięgam pamięcią. Wtedy też, pierwszy raz, zobaczyłem, że jego oczy szklą się w promieniach słońca.

Stanąłem plecami do rodziców, zamykając oczy wziąłem głęboki wdech ruszyłem w kierunku pobliskiego dworca.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Jan 08, 2019 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Listy w szrapnelachWhere stories live. Discover now