Prolog

2 1 0
                                    

Pierwsze co pamiętam to głuche pikanie, które świdrowało mi w głowie. Nie chciałam się jednak obudzić. Wolałam, żeby ogarnęła mnie znowu ciemność. Ale rzeczywistość coraz bardziej dawała o sobie znać. Czułam już zimno i jakiś chropowaty materiał pod dłońmi. Ktoś zauważył, że ruszyłam ręką, bo zaczął wołać:,, Budzi się, budzi się". Teraz nie miałam wyjścia, musiałam otworzyć oczy. Pierwsze co ujrzałam to światło tak jasne, że od razu zamknęłam powieki. Spróbowałam jednak jeszcze raz i dopiero teraz powoli zaczęłam dostrzegać jakieś przedmioty. Po chwili zrozumiałam już, że jestem w szpitalu, ale odkryłam zaskakujący fakt. Nie wiedziałam kim jestem. To znaczy wiedziałam, że jestem dziewczyną, ale nie miałam pojęcia jak mam na imię, ile mam lat i w ogóle nie wiedziałam niczego o mojej rodzinie. Nie miałam jednak czasu się nad tym dłużej zastanawiać, bo już po chwili w sali znajdował się mały tłum osób. Wszyscy się przepychali, szukając doskonałego punktu widokowego. Wszystkie spojrzenia zwrócone były na mnie, ale nikt nie chciał podejść bliżej niż półtorej metra od mojego łóżka. Nie wiedząc co powiedzieć patrzyłam się tylko bezmyślnie po zebranych twarzach szukając jakiejkolwiek, która byłaby znajoma. Niestety wszystkie były obce. Po obejrzeniu twarzy trojga ludzi stojących najbliżej, już miałam zacząć przyglądać się kolejnej osobie, ale wtedy zrobiło się małe zamieszanie przy drzwiach i do sali weszło troje nowych ludzi-dwóch mężczyzn i kobieta. Jeden z mężczyzn był w białym kitlu, więc wiedziałam, że jest lekarzem. Podszedł do mnie, przywitał się i zaczął mnie badać. Prawie nic nie mówił, czasem tylko wzdychał i kazał mi ruszyć jakąś częścią ciała. Po jakiś piętnastu minutach odłożył wreszcie swoje przyrządy i napisał coś w karcie przyczepionej do łóżka. –Po dokładnym badaniu, stwierdzam, że dziewczynka będzie żyć. Dziwnie to według mnie zabrzmiało, ale bardziej od tej trochę dziwnej wypowiedzi zdziwił mnie fakt, że prawie wszyscy ludzie na sali cicho westchnęli z ulgi, ale zaraz potem wstrzymali oddechy jakby czekali na najciekawszy punkt programu. Z moich rozmyślań wyrwał mnie głos doktora:

-Wiesz, gdzie się znajdujesz? - zapytał. 

 -Chyba w szpitalu, zgadza się? 

 -Tak, zgadza. Pamiętasz jak się tu znalazłaś? - znów zapytał, ale tym razem usłyszałam chyba jakąś nutę podniecenia. 

–Nie pamiętam. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. 

 –To nie szkodzi, wiele ofiar nie pamięta czasu wypadku. 

 –Ale ja niczego nie pamiętam. 

 –Zupełnie niczego? - tym razem na pewno usłyszałam podniecenie w jego głosie.

–No nie zupełnie, wiem, jak się liczy i odmienia rzeczownik przez przypadki, ale nie pamiętam jak się nazywam ani nie mam żadnych wspomnień z przeszłości.

–To się czasem zdarza, ale spróbujemy coś na to poradzić. Może pamięć niedługo wróci. - chyba próbował mnie pocieszyć, ale czułam, że nie mówi tego szczerze. 

 –Niedługo, czyli kiedy? I co to znaczy ,,może"?!-wykrzyczałam zdenerwowana.

–Uspokój się proszę. Prawda jest taka, że nie wiem, kiedy i czy w ogóle odzyskasz pamięć, ale zrobię wszystko co w mojej mocy, aby ci pomóc. 

Nie wiedziałam, dlaczego, ale czułam, że nie powinnam mu wierzyć. Coś w jego zachowaniu, a tak właściwie to w zachowaniu wszystkich osób w sali było niepokojącego i napawającego mnie poczuciem nieufności. Z drugiej strony byli to jednak jedyni ludzie, którzy mogli wiedzieć coś o mnie. 

–Jak mam na imię? - zapytałam więc mężczyznę, który wszedł do sali razem z doktorem. 

–Nazywasz się Liliana Różańska i jesteś naszą córką. –zamiast mężczyzny odezwała się jego towarzyszka, którą jak dopiero zauważyłam trzymał za rękę.

Ludzie zaczęli już opuszczać salę bez żadnego pożegnania. Przypominało mi to wychodzenie z kina po obejrzeniu interesującego filmu, ale musiałam się skupić, więc przestałam się rozglądać dookoła i skupiłam wzrok na moich rodzicach. Mama była bardzo ładną blondynką o włosach rozpuszczonych do ramion. Miała perfekcyjnie wyprasowany strój-czarną spódnicę, marynarkę tego samego koloru i białą bluzkę. Jej makijaż był wyraźny, ale jednocześnie perfekcyjny i niewyróżniający się jak, np. u klauna. Tata był wysokim, przystojnym brunetem. Jego strój nie był tak elegancki i perfekcyjny jak u mamy. Miał beżowe spodnie w kant i jedwabną, śnieżnobiałą koszulę podciągniętą do łokci i troszeczkę wymiętą z przodu. Uśmiechał się delikatnie i ciepło. Patrząc na niego poczułam się trochę pewniej, więc postanowiłam zacząć zadawać pytania, które rozjaśniłyby mi nieco w głowie. 

–Ile mam lat? Jak wy się nazywacie? Gdzie mieszkamy? Co się stało? Dlaczego tu jestem? I gdzie tak dokładnie jestem? - powiedziałam na jednym wdechu. 

–Masz szesnaście lat, mieszkamy w Arieli-stolicy Bakarei, znajdujesz się w arielskim szpitalu, ponieważ miałaś wypadek-wpadłaś pod jadące auto. Ja nazywam się Maria i jestem księgową, a tata ma na imię Leon i jest architektem. - cierpliwie odpowiedziała mama. 

–Na dzisiaj już starczy tych pytań. Będziesz miała na nie jeszcze mnóstwo czasu. Na razie powinnaś jednak odpoczywać. Podamy ci leki nasenne, abyś lepiej spała. - przerwał mi doktor, kiedy chciałam zadać następne pytania. 

 Zanim zdążyłam zaprotestować wstrzyknął mi coś do kroplówki i poczułam się bardzo szybko bardzo senna. Walczyłam z tym jednak, bo miałam tyle naglących mnie pytań, ale rodzice zaczęli się już zbierać do wyjścia, więc przestałam. Zanim jednak całkiem odpłynęłam usłyszałam głos mamy dobiegający za zamkniętych drzwi:

-Mówiłam, że wszystko się uda. Chciałam się zapytać co się udało, ale nie miałam kogo, a poza tym nie byłam już nawet wstanie otworzyć oczu i zanim zdążyłam coś jeszcze pomyśleć, rozpłynęłam się w nicości.              

Bractwo różWhere stories live. Discover now