Homerycki żart 1/3

197 18 30
                                    

BÓJ SIĘ BOGA, NATHANIE

_________________________________________________________

Vivere est cogitare.

Żyć, to myśleć. Cyceron.

HOMERYCKI ŻART

Idąc po przyciemnionym korytarzu szkolnym, Alexander Hamilton wiedział, że jest obserwowany. Czuł to w kościach, lecz nie mógł przezwać z imienia i nazwiska osobnika śledzącego go wzrokiem, ani określić jego fizjonomii na tyle trafnie, by móc stwierdzić, z kim ma do czynienia. Wywracał oczami o w prawo, to w lewo, starając się dostrzec byle ruch, czyn, fragment ciała niezdefiniowanego szpiega. Oddychał coraz ciężej, serce biło mu z każdą sekundą szybciej i szybciej. Byle kończyna, byle promień słońca odbijający się od tarczy zegara! Alexander nie wiedział, kiedy zaczął biec. Był spóźniony na lekcję filozofii u pana Woltera w bloku południowym, tym dla humanistów. Spędził przerwę pod prysznicem, lecz nie przewidział, że będzie musiał pędzić przez szkołę z mokrymi, ognistymi włosami opadającymi w tamtym czasie na jego czoło niby tłuste nitki. Co jeżeli się spocę? Prysznic wtedy pójdzie na marne! Oby John nosił w plecaku solidną wodę kolońską! Myślał, kiedy stanął przed drzwiami klasy i rozejrzał się na boki, lecz nie zauważył nikogo. Zmarszczył brwi tak, że stykały się niemal u nasady nosa, po czym głośno przeklął w jakimś starożytnym języku i odwrócił się na pięcie, by wejść do pomieszczenia.

— Jakiś dureń zajął mi prysznic, kiedy raczyłem powziąć oczyszczającą kąpiel w smugach wody — wyjaśnił zawadiacko, ciut niedbale, acz poetycko, gdy tylko przekroczył próg. — Proszę mi wybaczyć, psorze, ale proszę również zrozumieć, iż prawdziwy mężczyzna nie powinien śmierdzieć jak pan Rousseau z przyrodniczego, czyż nie? — Poruszył porozumiewawczo brwiami, a pan Wolter roześmiał się. Był to człowiek natury głośnej i nazbyt momentami młodzieżowej, kierujący się w życiu wyłącznie czterema zasadami, które uważał za święte i uczeń znający je bez problemu potrafił uniknąć kary dzięki wstawiennictwu nauczyciela. Wizerunkiem przypominał dość przemądrzałą, narcystyczną antylopę przebraną za dandystycznego hipisa. Włosy miał długie, kręcone, w kolorze przygaszonego brązu i wykazywał się dość specyficznym stylem ubioru, gustując w eleganckich, pstrokatych kamizelkach i spodniach nie do kompletu. Jego zasady natomiast wydawały się Alexandrowi zabawne i dość, prawdę mówiąc, rozkoszne. Pierwsza z nich głosiła, iż wszystkie żarty na temat pana Jana Jakuba Rousseau z bloku wschodniego są dozwolone na podium klasy i nie podlegają karze. Druga, na ironię również dotycząca profesora, mówiła, iż uczeń nie będzie pytany, kiedy podzieli się jakąś kompromitującą ciekawostką na temat nauczyciela przyrody. Trzecia, że wino nie jest alkoholem, a czwarta, iż „Szekspir to chuj". Wystarczyło powiedzieć cokolwiek z wyżej wymienionych, a młodzieniec nie dość, że zabłysnął w oczach pana Woltera, to jeszcze był zdolny wymusić na nim wszystko. Dosłownie. Po szkole chodziły plotki (przez nikogo naturalnie niepotwierdzone), że wystawiał oceny semestralne, nie patrząc na prawdziwe kompetencje ucznia, ale kierując się własną sympatią. Dlatego, być może, Alexander mógł się pochwalić solidną szóstką z filozofii, choć większość lekcji przesypiał, nie odrabiał prac domowych i nie wiedział, kto wymyślił trójpodział władzy, czymkolwiek to jest. Zresztą on sam nie miał pojęcia, co robi w tej szkole i jak zdaje do następnej klasy z najlepszymi ocenami, nie kiwając nawet palcem.

— Och, pan Hamilton! Jak zawsze potrafi nas wszystkich rozśmieszyć! — skwitował pan Wolter, zamykając oczy. Głos miał słodki, wynośny i średnio inteligentny. — Och, to czas może, bym i ja, drogie dzieci, powiedział wam jakiś wyszukany zaiste dowcip? Och, usiądź, panie Hamilton, obok pana Tallmadge'a i posłuchaj. Ileż energii potrzeba, aby rozświetlić jedną salę baletową? — Uśmiechnął się szeroko, rozglądając się po pomieszczeniu. — Jednego Wolt-era!

Bój się Boga, Nathanie | Halemadge modern auOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz