Powiązanie z Pruszkowem.

3.6K 174 6
                                    

    Konan rozsunął swoją czarną, skórzaną kurtkę i poluzował kołnierz czarnej koszuli zupełnie tak, jakby zbierał się do skoku na stojącego obok Marcina. Oni przecież w ogóle się nie znali, a więc zdziwiło mnie to, że sadził się do niego z rękami już od samego wejścia. Widziałam, że nie był zadowolony. Kto by był? Zapewne myślał, że spotykam się właśnie z drugim wielbicielem, który adoruje mnie tak samo jak on. Chciałam od razu zacząć mu tłumaczyć, że Marcin w zasadzie jest już od dawna skreślony, ale byłam w takim szoku, że nie potrafiłam wydusić z siebie całego zdania: 

— To jest... Marcin, to jest... — wydukałam. 

— Wiem. — Konan oznajmił pewnie, unosząc głowę do góry. Ukazał nam swoje wyraźne rysy twarzy, wpatrując się w nas wzrokiem nadwyraz groźnym. 

— A ty, co tutaj robisz Król? — zapytał gliniarz, zwracając się do niego po nazwisku. W tym momencie jasno dał znać, że obaj bardzo dobrze się znają. Nie powinnam być zdziwiona. Przecież Marcin miał wgląd we wszystkie dokumenty, w których widniały ich nazwiska.  

— Nie interesuj się. To nie komisariat. 

— Możemy się tam przenieść z tą rozmową jeśli tego chcesz. 

Konan zaśmiał się: 

— Tu nie czujesz się pewnie? Możesz zadzwonić po kolegów. Będzie ci raźniej spierdalać. 

— Ja nie jestem tobą. Nie potrzebuję kolegów, żeby cię zawinąć. — W głosie Marcina słychać było kończącą się cierpliwość. 

— Moglibyście już… — wtrąciłam się. — Przestać? Marcin przyszedł przeprosić. Wybaczam. Ale musisz już iść. 

— Spotykasz się z nim? 

— A co ty myślałeś? Że będę łaskawie czekać aż się do mnie odezwiesz? Myślałeś, że wskoczę ci w ramiona? 

— Nie ważne. Nie będę wam przeszkadzać.  — Odparł, po czym oddalił się w stronę schodów.

 Schodził po nich powoli, ciągle na nas zerkając, a gdy zniknął gdzieś w dole, pozostawiając po sobie cichnący odgłos stawianych kroków, Konan odwrócił głowę w moją stronę i zapytał:

— Co to było?  

— Wejdź do środka. Na pewno nie będę Ci tego tłumaczyć na klatce. 

Wpuściłam go do mieszkania i posadziłam na kanapie, by wytłumaczyć się z całego zajścia. Czułam taką potrzebę, choć absolutnie nie uważałam tego za konieczność. Chciałam, żeby mnie wysłuchał. Przez chwilę nawet średnio mi wierzył. Patrzył na mnie z góry, co rusz kiwając głową, a ja w ogóle się temu nie dziwiłam. Wyglądało to niekorzystnie, ale koniec końców chyba dał wiarę moim słowom. Byli dla siebie wrogami, a ja stałam gdzieś pomiędzy i musiałam zdecydować, którego z nich wybiorę. Dobro czy zło? Wyglądało na to, że już podjęłam decyzję. Tylko los mógł zweryfikować czy aby na pewno dobrą: 

— Nie chcę z nim utrzymywać kontaktu. Nie odzywał się i niech tak pozostanie... A skąd ty w ogóle wiedziałeś, że to policjant? Dziewczyny ci powiedziały? — Postawiłam kubek z kawą na stole. 

— Znamy się. Mieliśmy nieprzyjemność rozmawiać ze sobą kilka razy. 

— Rozumiem, że… W dość nieprzyjemnych warunkach. 

— Wizyty w tym psim gnieździe dla nikogo nie są przyjemne. No, chyba że dla nich samych. 

Dyskutowaliśmy jeszcze trochę i w końcu doszliśmy do względnego porozumienia. Ja nie chciałam go stracić. Brzmiało to dość dziecinnie, ale bałam się, że mógłby posądzić mnie o romans z jego osobistym wrogiem, a to mogłoby przekreślić całą naszą znajomość.  

𝐓 𝐇 𝐄   𝐋 𝐀 𝐁 𝐄 𝐋Where stories live. Discover now