1

136 4 3
                                    


-Dead, dawaj-

-nie zrobię tego-

-nie masz wyjścia-

-może mam-

-zostawcie go-

Wszyscy zwrócili się ku głosowi dobiegającemu z ciemnego korytarza. Przy drzwiach stał oparty o framugę wysoki chłopak z wymalowaną rytualnie twarzą, którą oświetlał nikły żar papierosa

-Euro? Mówiłeś, że nie przyjdziesz- zawołała Samantha, dość pusta gospodyni dzisiejszego spotkania urodzinowego

-nie chce mi się powtarzać- chłopak zaciągnął się ostatni raz po czym rzucił niedopałek w kąt.

Moim zadaniem było podcięcie sobie nadgarstków. Otóż nie po to, aby umrzeć, tylko po to aby sprawić radość zgromadzonym. Nie miałem dziś na takie rzeczy ochoty, więc miło, że jednak zdecydował się przybyć. Wstałem z krzeszła i nie zaszczycając reszty nawet spojrzeniem, wyszedłem z pokoju by pooddychać świeżym powietrzem. Na zewnątrz świecił jasny, mroźny księżyc a z oddali, z lasu, słychać było pohukiwanie. Usłyszałem za sobą kroki, lecz nie odwróciłem głowy.

-ekhem. Słuchasz mnie czy znowu muszę mówić na darmo albo w eter? Jedno to samo...-

-zawsze cię słucham-

-co?-

-teraz ty nie słuchałeś- ciężkie westchnięcie. Cisza...cisza...

-wracamy- dotknął mojego ramienia, ciągnąc w stronę auta

-słyszysz te sowy?-

-jakie sowy? Dead...zmywajmy się stąd. Ta banda pijanych pozerów zaraz przylezie i...- w końcu stanął tuż przede mną. Bardziej zirytowanego dawno go nie widziałem, mimo że robiłem w przeciągu naszej tygodniowej znajomości wiele irytujących rzeczy. Choćby chomikowanie zwłok lisów z ulicy, które wcześniej przewoziłem jego autem, oczywiście odpadła mi łapa, która wpadła pod siedzenie gnijąc i tym samym rozsiewając zapach trupa. Dla mnie bomba, dla innych mniej.

-przyjechałeś po mnie?- spytałem przekrzywiając głowę, żeby lepiej widzieć jego corpse paint

-byłem na piwie przejazdem-

-na piwie o trzeciej w nocy?-

-kurwa...-

-rozmazałeś się- wtrąciłem zaczynając już biec do lasu. Chłopak przeklął jeszcze kilka razy pod nosem, jednak ja już znikałem za kolejnym drzewem

-pierdolcu! wróć!-

-wrócę na piechotę!- wrzasnąłem ciesząc się mchem pod gołymi stopami, i tym, że ktoś choć minimalnie się mną przejął.

Euronymous

Odkąd Dead przyjechał do Krakstadu, a będzie już tydzień, odczuwam coraz większą potrzebę alkoholizacji. Jeżdżę do jedynego pubu w okolicy, upijam się i wracam. Samochodem. Nie mogę wytrzymać presji, tego że niedługo nasz pierwszy koncert z nim, ale również tego, że ten pojeb ciągle gada tylko o śmierci, w kółko i w kółko przedstawia to samo osobliwe podejście, a ja złapałem bakcyla. Chyba. Przelatują mi przez głowę wizje własnej śmierci, tego jak będzie wyglądała, kiedy nastąpi, co jest dalej...pewnie nie ma nic...

"na piwie o trzeciej w nocy" ... co za naiwny chłopaczek. Czy on myśli, że nocami powinno się tylko spać albo latać po igliwiu?

odpaliłem kolejnego papierosa, jak się okazało ostatniego, którego posiadałem i usiadłem na kanapie w salonie. Póki co, w Mayhem House mieszkaliśmy we dwóch więc jedyny dźwięk pochodził z zepsutego kranu. Mały telewizor ledwo łapał trzy nakały na krzyż. Jakieś gówno dla katoli, program z muzyką dla mas i wiadomości. Oczywiście zatrzymałem na ostatnim. Jak zwykle ktoś kogoś zadźgał, ktoś zgwałcił, protesty pod kebabami...wspaniale...

-znowu protesty pod kebabami-

-SHIT!-

-co ty tu...- Dead rzucił się na mnie zza szafy, zwalając mnie na podłogę

-mówiłem, że wrócę pieszo-

-masz motor w dupie, stary- warknąłem próbując go z siebie zrzucić. Jak na szczupłego kolesia, trochę ważył wbrew pozorom. Usiadł mi na brzuchu, a ja jakimś cudem nie wypuściłem z dłoni peta.

-oddawaj- sięgnął po fajkę po czym władował sobie ją do gardła. Rozżażonego kiepa.

-CO TY...AAA- chwyciłem go za gardło, tarmosząc niczym zdychającym indykiem, lecz było już za późno

-tyle chciałem- mrugnął porozumiewawczo, zaraz znowu się oddalając, tym razem na swoje poddasze zawalone truposzami. Nasze spotkania zdecydowanie należały do tych osobliwszych.

Tajemne rytuały Lorda SzatanaWhere stories live. Discover now