Rozdział 1 (i prolog)

9 2 0
                                    

korekta trwa

Odkąd pamiętam moje zamiłowanie do nauki było znikome, zresztą myślę, że nie byłam w tym osamotniona. Jako dziecko nie przejawiałam żadnych oznak geniusz, czy wręcz przeciętność, na wszystko potrzebowałam z reguły trochę więcej czasu niż inne dzieciaki. Niewykazywałam też zanadto predyspozycji do jakiś innych specjalnych zdolności. Martwiło to mojego ojca, dlatego nie raz zabierał mnie do pobliskiego lasu i trenował, trenował coś co zawszę uważał za najważniejsze, obronę przed czarną magią. Prawdziwą mądrość ujawnilam dopiero jako nastolatka, można by powiedzieć, że na półmetku mojej edukacji stałam się jedną z najlepszych uczennic stolicy. Za młodu było jednak coś co uwielbiałam bardziej niż cokolwiek innego, podsłuchiwać.

 - Czwarty telegram w ciągu dwóch tygodni, to bardzo nie dobrze. - mężczyzna w średnim wieku był moim ojcem. - Nigdy wcześniej nie pojawili się tak blisko granicy.

 - Nigdy wcześniej nie byliśmy w obliczu takiej sytuacji. - mówiąc to oparł się o dębowe biurko. Zawsze kiedy był zły, przedrzeźniał wysłannik, których tu przybywali.

 - Póki co nic z tym nie zrobimi, jednak jest coś co nie pokoi mnie bardziej niż sytuacja za murami królestwa.

 - Mianowicie? Chodzi Panu o wyprawę? - młody wysłannik o kruczoczarnych włosach stłumił głos.

 - Tak - ojciec spojrzał na moje zdjęcie wiszące na przeciwko jego biurka. To samo zrobił posłaniec, podążając za wzrokiem rozmówcy.

 - Panie rozumiem twoje zmartwienie, jednak myślę że do tego czasu powinniśmy już dawno się z nim uporać.

 Pozostałam w swojej kryjówce, nie zdradzając się ani słowem. Z perspektywy czasu ich rozmowę mogę sprostować jednym słowem, nie zdołali.

 9 cykli później ( 1 cykl stanowi odpowiednik roku i trwa 255 dni)

 - Wyprawa magikalna to najważniejszy egzamin do jakiego przystąpicie w ciągu waszej całej edukacji. Jego wynik zadecyduje o waszej przyszłości i pokaże drogę życiową. - Profesor zmierzył wzrokiem wszystkich uczniów w klasie.

 Owa wyprawa o której mówił, była egzaminem dojrzałości czarodzieji, komu się nie uda, ten nie otrzymuje pełni mocy. Co za tym idzie? W świecie gdzie magia stanowi podstawę istnienia nie ma szans na przeżycie. Brzmi surowo i brutalnie, jednak tak było od zawsze. Ojciec często prawił mi na ten temat morały, jednak nigdy nie dał mi do zrozumienia, że martwi się czy podołam. Nie mam brata ani siostry, a ktoś w końcu musi przejąć po nim fuchę? Czy jestem godna? Wkrótce miałam się o tym przekonać.Miasto o tej porze kwitło, gwary nigdy tu nie cichły. Główny plac znajdował się bezpośrednio pod pałacem królewskim. Zawsze szłam tą drogą spowrotem do domu, przez zatłoczy od straganów i kupców rynek i ulice odchodzące od niego. Dziś zostałam do końca lekcji, nie chciałam sobie odpuszczać kilka tygodni przed wyprawą za mury. Co jakiś czas można było zobaczyć szwedającą się po mieście straż, kontrolowali każdego mieszkańca który chciała wejść na zamek albo dzielnice mu podległą, gdzie właśnie próbowałam się dostać. Stanęłam przed dwoma, jeden z nich, Christopher uśmiechną się do mnie. Znał mnie już na tyle długo, że legitymacja była mu zbędna.

 - Ojciec już wrócił do domu, Evelin? - ciągnął hełm z głowy i otworzył przede mną metalową bramę oddzielająca dzielnice i zamek od reszty miasta.

 - Powinien być dziś wieczorem, czyżbyś miał do niego jakąś sprawę? - poprawiłam swoją torbę na ramieniu i czekałam w przejściu na odpowiedź. Strażnik lekko się zarumienił i uśmiechnął.

 - Prawdę mówiąc mam do ciebie - oparł broń o stale drzwi i przekroczył że mną bramę. Szliśmy ramię w ramię wzdłuż dzielnicy Taronto w stronę mojego domu. 

 - Hym... Jaką? Odkąd cię znam nigdy mnie o nic nie prosiłeś. - spojrzałam na niego z zaciekawieniem. W powietrzu unsił się bardzo przyjemny zapach kwiatów konwali, przekwitały o tej porze roku. 

 - Chciałem cię zapytać, czy nie chciała byś iść ze mną no wiesz.... - zaczął poprawiać kołnierz od koszula pod swoją zbroją. Przyznam się że od razu domyśliłam się o co mu chodzi, jednak widok Christophera który na co dzień był raczej zimnokrwistym wojownikiem, który w sowim życiu stoczył wiele walk i wielokrotnie doświadczal stresu, trochę mnie bawił.

 - ...Na randkę? - uśmiechnęłam się pod nosem.

 - Tak! Tak dokładne tak, czy nie chciałbyś iść ze mną na rande, spotkanie czy na cokolwiek masz ochotę? Zaśmiałam się krótko, naprawdę rozbawił mnie w tym momencie, jednak nie miałam zamiaru odmawiać. Znaliśmy się już trochę czasu i można powiesić, że byliśmy jakikolwiek to nazwać zauroczeni. 

 - Z największą przyjemnością. - podnosiłam głowę i spojrzałam mu w oczy, mimowolny uśmiech nie znikał z mojej twarzy.Postawny mężczyzna momentalnie rozpromienił się i miałam wrażenie że odczuł ulgę. 

 - Bardo mnie to cieszy Evelin, w takim razie moglibyśmy spotkać się dziś wieczorem pod Ponterland.- Pokiwałam głową i pomachałam mu na pożegnanie obracając się na pięcie, wolałam już wracać do domu.

 Właściwie nie byłam pewna o której wróci mój ojciec s chciałam zastać go jak najszybciej. Nazywam się Evelin Celein Rose i jestem jedyną córka gubernatorów tego kraju, za pięć tygodni odbędzie się moja wyprawa która rozstrzygnię czy otrzymam pełnię mocy, bez której nie przetrwam w świecie gdzie magia jest absolutną podstawą. Uczniowie który nie ukończyli owego egzaminu zostawali zaczynaj służba domową, ogrodnikami czy opiekunami dzieci, otrzymali zadania do których magia była zbędna. Społeczeństwo nie zaklinalo ich jednak nie byli też najlepiej widziani. Zastrzegam się przed tym losem, marzę o wyjściu za mury i podróżowaniu, podobnie jak moje ojciec jednak bez tej całej dyplomatycznej otoczki. Nie wyobrażam sobie być na Saurs, stolicy magicznych diamentowych jaskini i przesiedzieć cała wizytę na zamku tamtejszego władcy żeby kilka godzin rozmawiać o jednym i tym samym. Możecie się domyśleć skąd znam tą historię.

Przemierzałam żwawo najspokojniejszą dzielnicę w królestwie, nie ma się zresztą co dziwić. Mieszkają tutaj ludzie najblizsi rodzinie królewskiej. Kiedy byliśmy dziećmi ten spokój mnie przytłaczał, do tego stopnia, że musieliśmy chodzić w okolice murów, albo na stare ruiny, żeby pograć albo pobawić się w chowanego. Teraz, kiedy beztroskie lata mam już za sobą, doceniam głęboką ciszę tego miejsca,zwłaszcza po ciężkim dniu jest prawdziwym ukojeniem.

Spojrzałam na zegarek i przyspieszyłam nieco kroku, miałam tyle pytań do ojca.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Mar 15, 2019 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Cień TartaruWhere stories live. Discover now