Prolog

6 1 0
                                    


Stałem przy oknie w swoim ciemnym gabinecie z dużymi oknami z widokiem na góry. Patrzyłem przed siebie na ciemne jak otchłań niebo, na którym tylko jedno światełko samotnie oświetlało ta ciemność, jak latarnia morska morze dla statków. Ogromna jasna kula która   zniknęła pod kołdra z ciemnych chmur burzowych. Moją uwagę przykuły teraz drzewa u podburza góry które tańczyły teraz do rytmu zimnego silnego wiatru. Wyszedłem z gabinetu aby zamknąć drzwi balkonowe, przez które wkradał się wiatr. Stojąc już w pokoju ujrzałem moja ukochaną stojącą na marmurowym balkonie z dłońmi opartymi na silnej kamiennej poręczy. Była ona w samej zielonej jedwabnej koszulce nocnej, jej ramiączko opadło ukazując jej cudowne ramię posypane drobnymi piegami, niczym zmielona kawa która tak kochała. Wiatr rozbujał jej piękne czarne loki. Chyba wyczuła moje spojrzenie ponieważ jej twarz odwróciła się do mię. Jej twarz była zawsze uśmiechnięta. Tego jej zawsze zazdrościłem. Już się do niej zbliżałem gdy tylko usłyszałem dźwięk swojego telefonu który zaczął dzwonić, podeszłam do niego aby go wyłączyć żeby nam nie przeszkadzał. Spojrzałem na telefon miałem 5 nieodebranych wiadomości od Ebbe.

-ehhh- zawsze dzwoni w nie odpowiednich momentach- Kochanie wracaj do środka jest bardzo zimno jeszcze zachorujesz. Ja muszę do kogoś zadzwonić- powiedziałem do swojego aniołka który tańczy na balkonie.

Gdy ona tak się wygłupiała nie byłem sposób jej nie kochać ,a może i nawet bardziej ja w tedy kochałem.

-Mój ty płonący ogniku- Powiedziała delikatnym lecz melodycznym głosem- Przecież wiesz ze nic nie może mi się stać- Uśmiechnęła się do mężczyzny wychodzącego z pokoju.

Wyszedłem z pokoju gdy zabrzmiał znowu mój telefon komórkowa. Spojrzałem na wyświetlacz i się zdziwiłem. Dzwonił mój brat bliźniak Markus. Jest moim przeciwieństwem, dobry, opanowany i nieśmiały. Wiele lat temu rodzice przekreślili jego twierdząc ze król z takimi cechami nie powinien istnieć, wiec go wygnali. Lecz ja sadze inaczej, byłby dużo lepszym królem niż ja.

Nie zasługuje aby zadziać tym wielkim klanem a już zwłaszcza aby być kochany przez moja zonę.

Markus po wygnaniu wstąpił do mnichów gdzie postanowił prowadzić świeckie życie. Byłem jedyna osoba która kontaktowała się z nim. Ale gdy oświadczyłem się a dokładnie zostałem zmuszony oświadczyć się Ana-bell ukochanej mojego brat. Nie mogłem sobie tego darować co noc za czułem ze sobą, jak mogę leżeć obok w łóżku z Markusa. Nie mogłem spostrzec jemu w oczy, nigdy nie miałem tego problemu aby kogoś ranić.

-tak-odezwałem się do słuchawki, chyba ciekawość wzięła najemna kontrole a może braterska miłość albo strach ze coś mogło się stać.

-Ian jak dobrze cię słyszeć po 5 latach. Myślałem ze coś ci się stało ze nie odbierasz- było słychać w jego głosie ze jest szczęśliwy ze odebrałem telefon- dlaczego nie odbierałeś ode mnie telefonów przez tyle lat?- Ian jesteś?

-Tak jestem. Byłem bardzo zajęty- na moim policzku pojawiła się zła, nie chciałem go okłamywać ale nie chciałem go tez zranić. Miałem mu powiedzieć w prost ze jestem z Anabell?- Miałem dużo pracy, przygotowuje się aby przejąć po ojcu koronę dodatkowo studiuje medycynę.

-A tak coś wspominałeś ze chcesz być lekarzem. Myślałem ze ojciec przygotowuje Hansa do obietnica stanowiska. Dawno mnie nie było na dworze a tu tyle zmian. Co u rodziców ?

-Markus może spotkamy się jutro wieczorem przy jeziorze marzeń o 12pm.

Nagle w słuchawce usłyszałem szloch. I czyjeś głosy SKOŃCZYŁEŚ JUŻ! ODDAWAJ TO! DOSYĆ TEGO!

-Musze już iść, ucałuj wszystkich ode mnie i powiedz im ze jadę w daleka podróż.- po tych słowach telefon ucichł

Jeszcze krzyczałem do telefonu ale Ebbe się rozłączył albo ktoś inny. Coś było tutaj nie tak. Postanowiłem to sprawdzić. Długo nie myśląc wybiegłem z zamku biegnąc prosto do samochodu. Nie wiedziałem gdzie jechać, na myśl w tedy przyszedł mi pomysł o małej polance gdzie zawsze spotykałem się z bratem, to miejsce było niedaleko zakonu do którego Ebbe należał.

Po 30 min od telefonu brata dotarł na miejsce. Było tam bardzo spokojnie aż za spokojnie. Nie podobało mi się to, cicho wyszedłem z samochodu i postanowiłem się rozejrzeć. Po 10 minutach chodzenia po polanie stwierdziłem ze nikogo tu nie ma i bez sensu jest tu dłużej stać. Gdy ruszyłem w stronę samochodu usłyszałem czyjś głos za grzywa.

Gdy się obróciłem zobaczyłem swojego brata ugodzonego strzała, ledwo szedł trzymając się za zraniony obszar ciała. Był bardzo blady, miał podkrążone oczy i bardzo wychudł. Podbiegłem do niego próbując mu jakoś pomóc.

-Ian- jego usta znowu się otworzyła a ciało upadło na ziemie- Oni ciebie szukali, powiedziałem im ze jestem tobą. Musisz uciekać- patrzył na mnie swoimi dużymi brązowymi oczami

-Kto był? Nic nie rozumiem. Trzymaj się zaraz zabiorę cię do domu

Ale Ebbe tylko zamknął oczy i nie wydał z siebie żądnego dźwięku. Już w tedy zrozumiałem co się stało. Moje oczy zrobiły się bardzo mikre, nie mgłę powstrzymać płaczu. nie mogłem sobie darować tego ze zostawiłem go. Jaki ja byłem głupi !

Przez 3 godziny krążyłem po górach nie mogąc się pozbierać. Wiedziałem tez ze nie mogę już wrócić do zamku. Wszedłem na sam szczyt góry aby spojrzeć chodź ostatni raz na zamek. Mój zamek w którym zostawiłem bez pożegnania swoja ukochana.

Więzy KrwiWhere stories live. Discover now