"Grałeś kiedyś w podchody, Steve?"

773 88 29
                                    

Trema zżerała mnie od środka, gdy czekałem na Steve'a. Zaraz po tym jak omówiłem plan działania z pomocą mojej trójcy wybawienia, zabraliśmy się od razu do roboty. Z Clintem omawiałem miejsca, w które chciałem poprowadzić Steve'a, z Pietro zrobiłem "małe zakupy". Steve nie jest raczej kimś komu zależy na pieniądzach i lubi błyskotki. Dlatego z takich droższych rzeczy oboje zgodziliśmy się kupić tylko jeden przedmiot.

Z Wandą układałem krótkie wiersze, które miały służyć jako wskazówki dla Steve'a. Z każdym napisanym słowem widziałem w jej oczach coraz to bardziej narastającą utratę nadziei do moich zdolności poetyckich. A jednocześnie widziałem radość, z tego jak bardzo się staram. Nie była to poezja na miarę wybitnego poety ale ja byłem mechanikiem a nie pisarzem. Trema mnie zżerała. Miałem głęboką nadzieję, że nie zrezygnuje w połowie drogi.

~~~

Gdy wyszedłem z Triskelionu i podszedłem do swojego motoru, zauważyłem na kierownicy czerwoną kopertę. Była przyklejona błękitną taśmą i zapieczętowana kawałkiem jakiegoś materiału przypominającego płatek czerwonej róży. Otworzyłem list i rozwinąłem zgiętą kartkę, na której znajdował się jakiś wiersz pisany zgrabnym ale dziwnie znajomym pismem, ozdobiony brokatem i drobnymi rysunkami.

"Grałeś kiedyś w podchody, Steve?

Chociaż to nie walentynki,
to powiedzieć muszę ci,
że cię kocham, dniem i nocą,
w każdym z nadchodzących dni.

Jeśli wiedzieć chcesz kim jestem,
to do miejsca szybko pędź,
gdzie codziennie się znajdujesz 
i gdzie rano pachnie chleb."

Gdyby nie moje imię na początku listu, pomyślałbym, że ktoś się pomylił. Z jednej strony to wydaje się śmieszne i jestem pewien, że ktoś chce mi zrobić żart ale z drugiej strony "...że cię kocham..." wydaje się takie nierealistyczne a to wszystko jest tak niesamowite, że aż wydaje się prawdziwe.

Mimo wszystko postanowiłem zagrać w tą grę, starając się nie skupiać większej uwagi na cztery pierwsze wersy. Ale gdzie ja jestem codziennie? Szkoła. Ale tam nie pachnie chlebem. Najwyżej spalonym makaronem. Jak można spalić makaron?

Po dłuższej chwili zastanowienia zdałem sobie sprawę, że jest tylko jedno miejsce, gdzie pojawiam się codziennie. Sklep Roberta na Brooklynie, w którym zawsze kupowałem drugie śniadanie.

Kartkę umieściłem z powrotem w kopercie a tą włożyłem do wewnętrznej kieszeni bluzy. Było lato ale na Manhattanie padał drobny deszczyk, przypominając mgłę. Wsiadłem na motor i od razu ruszyłem do sklepu. Droga nie zajęła mi dużo czasu. Gdy tam dotarłem i przekroczyłem próg pomieszczenia, Robert posłał mi szeroki uśmiech.

-Cześć, Robert.

-Witaj, Steve. Dobrze, że jesteś. Jakieś pół godziny temu, przyszedł do mnie jakiś chłopak i powiedział, że niedługo przyjdziesz i mam ci wtedy dać kopertę i bukiet.- mówił szybko, wymachując rękami na wszystkie strony.

-Chłopak? Jak wyglądał?

-Miał na głowie kaptur a twarz miał zakrytą szalikiem.

-Szalikiem? Przecież jest lato

-Też się zdziwiłem. Na początku myślałem, że chce mi obrabować sklep ale on wyciągnął te dwie rzeczy i kazał ci je przekazać. Proszę, oto one.- podał mi błękitną kopertę, zapieczętowaną płatkiem ale tym razem tulipana i bukiet polnych kwiatów, zawiązany intensywnie czerwoną wstążką.

-Dzięki.- wyszedłem ze sklepu i zanim wsiadłem na motor, otworzyłem list. Pismo było to samo, staranne i dziwnie znajome.

"To już druga twa wskazówka,
coraz bliżej jesteś mnie.
Ale powiedz mi, kochany,
co zobaczyć bardzo chce?

Najsłynniejszy most w tej ziemi,
chyba bardzo dobrze wiesz,
gdzie się teraz udać musisz,
czy zatrzymać się pokusisz?

Już w pierwszej chwili zdałem sobie sprawę, że chodzi o most Brooklyński. Będę szczery, ten koleś jest beznadziejnym poetą. Tylko pytanie, czy on chce bym jeździł po całym Nowym Yorku nie wiadomo jak długo i szukał tych wskazówek? Przecież to miasto jest ogromne.

Wskazówkę odnalazłem na końcu mostu ze strony Manhattanu. Koperta była przyczepiona do jednej z żelaznych belek szkieletu mostu. Musiałem się zatrzymać. Na szczęście nigdzie nie widziałem policji a ruch był niewielki, wszyscy albo w pracy albo w domach. Kopertą była przyczepiona taśmą klejącą, a pod nią, na kawałku ozdobnej wstążki wisiało małe pudełeczko z moim imieniem. Nie miałem czasu na rozmyślanie więc włożyłem oba przedmioty do kieszeni i ruszyłem dalej.

Dopiero gdy odjechałem kawałek, zatrzymałem się na małym parkingu przed jakąś restauracją i otworzyłem kopertę. Wiersz był w nieco lepszym stanie. Była tam gratulacja znalezienia kolejnego prezentu i lokalizacja następnego miejsca. Chciałem odjechać w jego kierunku, gdy spojrzałem na czerwone pudełko. Podniosłem wieko, a moim oczom ukazał się srebrny naszyjnik z dwiema tabliczkami. Wyglądało jak nieśmiertelniki z dodatkiem niewielkiej, na szczęście, ilości złota. Otworzyłem lekko usta lecz natychmiast je zamknąłem.

-Cholera...- mimowolnie przekląłem chowając pudełko do kieszeni. Kto chciałby mi dawać coś tak pewnie drogiego? Czułem się dziwnie z tą myślą. Przez chwilę pomyślałem o Tony'm ale potem przypomniałem sobie o jego słowach i... magiczna nadzieja znikła.

Kolejne wskazówki było coraz trudniejsze do rozgryzienia. Rozwiązywanie ich zajmowało mi nawet po kilka minut. W każdym miejscu, w które ten tajemniczy człowiek mnie wysyłał, po za kopertą były, tak zwane "drobiazgi". On to nazywał drobiazgami, bo ja na te rzeczy, musiałbym wydać całą wypłatę, której nawet nie mam bo nie mam pracy. Śmieszne, pracuje w TARCZY a jedyne co dostaje to ubezpieczenie i gwarancja ewentualnego odszkodowania.

Na początku myślałem, że będę musiał jeździć po całym Nowym Yorku, a teraz się okazało, że wszystkie miejsca były jeden za drugim. Aż w końcu dostałem ostatnią wiadomości, najkrótszą.

"Symbol wolności,
tak o niej mawiają,
księgę mądrości,
w jej dłoni trzymają"

Dopiero gdy dojechałem do portu pojawiło się jedno pytanie "Jak ja mam się dostać na Liberty Island?". Rejsy są płatne i trzeba je zarezerwować a publiczne omijają wyspę z daleka. Ten koleś chyba tego nie uwzględnił. A płynąć tam żabką nie mam zamiaru.

-Pan Rogers?- usłyszałem czyjś głos za sobą. Odwróciłem się i zobaczyłem postawnego mężczyznę w czarnym garniturze i okularach przeciwsłonecznych.

-Tak.- zdałem sobie sprawę, że to Happy, ochroniarz Tony'ego, który podwiózł mnie do Stark Tower dwa miesiące temu.

-Proszę za mną. Pan Stark czeka.- po co Tony miałby mnie zapraszać do Statuy Wolności? "że cię kocham", czy on...

~$$$~
Avengers: Endgame jest... nie do opisania. Czasami lepsze, czasem gorsze momenty. Jak dla mnie jest zdecydowanie inny niż poprzednie produkcje MCU.

Przez ostatnie 40 minut filmu ryczałam jak bóbr.

Rozdział dodaje wcześniej, chyba zrobię taki maraton trzy dniowy.

Nie jesteśmy podobni / StonyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz