𝓜𝓪𝓻𝓲𝓵𝔂𝓷

175 11 33
                                    

ZANIM TO PRZECZYTACIE, KRÓTKA UWAGA.
Stan, w którym znajduje się Ameryka, to jeden z najgorszych możliwych. Nie chcę z niego robić OOC czy super angstowej postaci, bo wszyscy wiemy, że tak nie jest. Jest normalnym, wesołym i czasem nadpobudliwym chłopakiem, tylko jak każdy z nas ma swoje problemy i demony. Mam nadzieję, że zrozumiecie, więc bez przedłużania... enjoy!

***

- Wystarczy... wystarczy...! - zawołał, czując metaliczny posmak krwi w ustach. Jego oprawcy posłali sobie porozumiewawcze spojrzenie i w niemal tym samym momencie puścili jego ramiona. Alfred upadł na zimny chodnik i dostał ataku duszącego kaszlu. Duże, błękitne, niegdyś niewinne oczy zaszły łzami. Z trudem zaczął łapać chaustami powietrze.

Okolica, w której się znajdowali, nie należała do tych najbardziej urokliwych. Wręcz przeciwnie; roiło się tam od podejrzanych typów, kryminalistów i dilerów. Ameryka nigdy sam z siebie by tu nie przyszedł, jednak to John nawalił. Że akurat dzisiaj musiał się rozchorować! Akurat w jej urodziny...

Dwaj mężczyźni spoglądali na niego z niecierpliwością. Ich rosłe sylwetki były oświetlane przez nikłe światło, padające z jedynej nieuszkodzonej latarni. Alfred wiedział, że nie może pozwolić im dłużej czekać. Wziął głęboki oddech i odgarnął z czoła swoje brudne, spocone włosy.

- Panowie... Panowie, spokojnie. Po co te nerwy? Dostaniecie swoje pieniądze, po prostu... - Ledwo zrobił unik przed lecącym kopniakiem jednego z nich. Korzystając z ogarniającego ich roztargnienia, wyciągnął rękę po towar, który wypadł mu z kieszeni. Jego dłoń została jednak przygwożdżona glanem do ziemi. Alfred jęknął z bólu i starał się wyszarpać rękę spod buta, co jedynie bardziej rozwścieczyło bruneta.

- Nigdzie się nie wybieramy, Jones. Ty również nam potowarzyszysz.

Ameryka zmęczony oparł się plecami o mur.

- Dostaniecie te pieniądze, obiecuję, poczekajcie jedynie, dajcie mi miesiąc- Aah! - krzyknął, gdy tym razem kopnął go w brzuch.

- Czekaliśmy już trzy miesiące, nasza dobra wola się skończyła! Zerwałeś wszelkie kontakty, unikałeś nas jak ognia! Masz nas za idiotów?!

Owszem, Alfred miał ich za idiotów. Przynajmniej większych niż on.

- Nie, oczywiscie, że nie! Błagam, tylko miesiąc! Obiecuję, dłużej nie będziecie musieli czekać...!

- Bo jak nie... - Drugi mężczyzna, ten z glanami, nachylił się nad twarzą blondyna i złapał ją w dwa palce. Alfred nie spuszczał wzroku z niezwykle rozpraszającego go kolczyka w nosie chłopaka. - To twojemu chłoptasiowi może się coś stać...

Alfred poczuł, że serce mu staje, a krew zastyga w żyłach.

- O- o kim ty mówisz? - starał się grać na czas i udawać glupiego. Nie chciał narażać Arthura na niebezpieczeństwo. Wiedział, że po ich zerwaniu Anglia był na niego wściekły. Czuł się zdradzony, a Alfred to rozumiał. Mimo wszystko, wciąż go kochał i nie chciał jego krzywdy.

- Ten chuderlawy blondasek, którego wiecznie gdzieś włóczyłeś za sobą. Swoją drogą, coraz bardziej się do niego upodobniasz! - parsknął kpiącym śmiechem, mając na myśli wychudzoną ostatnimi czasy sylwetkę Alfreda. Ameryka nie zdawał sobie do końca sprawy, do jakiego stanu doprowadził swoje ciało. Niegdyś było silne, atletyczne, smukłe. Nie do końca wyrzeźbione, ale zarysy mięśni miał. A teraz... lustra w jego domu były zasłonięte. Jedynie w przymierzalniach sklepowych widział swoje wystające żebra, kruche ramiona i te cholerne, wszechobecne siniaki. Czasem także maleńkie rany przypominające te po szczepionkach.

Bạn đã đọc hết các phần đã được đăng tải.

⏰ Cập nhật Lần cuối: Apr 08, 2019 ⏰

Thêm truyện này vào Thư viện của bạn để nhận thông báo chương mới!

Marilyn ||APH America; Headcanons ✔Nơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ