Pojawia się zagadka

21.6K 1.2K 2.7K
                                    

McGonagall wygłasza właśnie jakiś okropnie nudny i skomplikowany wykład, rysując mnóstwo niezrozumiałych wykresów na tablicy, a ja próbuję nie zasnąć. To jest najgorsza część wtorku. Wtorki są przepełnione transmutacją. I to nie do końca tak, że nie lubię tego przedmiotu, tu raczej chodzi o fakt, że nigdy mnie nie interesował. Mógłbym w tym czasie choćby polatać na miotle.

Jakby nie patrzeć Voldemort padł, Ginny ma mnie w poważaniu, a ja siedzę w ławce i próbuję zrozumieć jak zamienić dżem w kakao. Ironia losu...

— Panie Potter, proszę powtórzyć moje ostatnie słowa — nauczycielka unosi jedną brew.
 
Czuję jej naglące spojrzenie na sobie i wiem, że zaczynam się rumienić. Chociaż, żeby to dostrzec w tej chwili, ktoś musiałby stanąć bardzo blisko mnie. Oczywiście nie wiem co powiedzieć, więc czekam tylko na kolejny szlaban w tym miesiącu.

— Tak myślałam, w takim razie zapraszam do siebie w piątek po lekcjach...

Nagle słyszę głośny huk z tyłu klasy, ale zanim zdążę się odwrócić Dean łapie mnie lekko za ramię i szepcze do ucha:

— Gdy potroimy ruch lewoskośny.

Jestem trochę zdezorientowany, ale dochodzi do mnie, że McGonagall jest z tyłu klasy i krzyczy coś o przeszkadzaniu w zajęciach i nieostrożności. Kilka sekund później wraca na środek i opiera się dłonią o biurko, tak jakby była już zmęczona tym dniem. Zresztą nie tylko ona.

— Pani profesor... — Mówię, podnosząc rękę — przypomniałem sobie, powiedziała Pani "Gdy potroimy ruch lewoskośny".

Kobieta marszczy brwi i wpatruje się we mnie przez chwilę, po czym wypuszcza głośno powietrze, a wyraz jej twarzy łagodnieje.

— Niech będzie Panie Potter, ale proszę od teraz uważać na moich zajęciach — mówi zbolałym głosem.

Czuję ulgę, że uniknąłem po raz kolejny szlabanu, który mi się jednak należał. Uśmiecham się do Dean'a w podziękowaniu i do końca lekcji rysuję gwiazdki z boku pergaminu. Czasami zastanawiam się jak to jest, że czas leci szybciej, kiedy kreśli się bazgroły, w miejscach, w których się nie powinno. Czas w ogóle leci o wiele za szybko, kiedy robi się rzeczy, których robić w założeniu się nie powinno.

W końcu nadchodzi ta minuta, w której nikt mi nie da kary za wyjście z sali, więc zbieram swoje podręczniki i manewruję między ławkami. Jednak zanim dochodzę do drzwi, o mało co nie zabijam się o kartkę papieru, która leży na podłodze. Zaczynam sobie wyobrażać jakby to było się poślizgnąć i złamać kręgosłup po tych wszystkich latach nie umierania w niezwykle niebezpiecznych momentach.
Prawdziwa komedia.

Kolejny raz ciekawość we mnie zwycięża, podnoszę pergamin, odwracam go i przyglądam się. Okazuje się, że z drugiej strony naszkicowany został jakiś chłopak. Tak właściwie to nie jakiś, tylko ja. JA. Z blizną na czole i sterczącymi na wszystkie strony włosami. Rysunek jest bardzo staranny, jakby autor czuł każdą linię, którą narysował.

Nigdy nie sądziłem, że ktokolwiek mógłby chcieć mnie narysować, tak samo jak nie spodziewałem się, że ktoś wpadnie na pomysł, żeby postawić mi pomnik, a jednak ludzie są zdolni do wszystkiego.

Śledzę palcem kontur swojej twarzy na papierze i wciąż nie mogę w to uwierzyć. Gdybym to ja umiał tak rysować to na pewno nie szkicowałbym pierwszej lepszej osoby. Chociaż ja nie jestem pierwszą lepszą osobą. Tylko cholernym zbawcą świata, który od zawsze pragnie świętego spokoju.

Przyciągam kartkę do piersi i wychodzę z sali, nie oglądając się za siebie. Jedyne czego teraz jestem pewien, to tego, że muszę znaleźć artystę odpowiedzialnego za mój portret. Muszę się dowiedzieć dlaczego ten ktoś narysował właśnie mnie. W najgorszym razie podaruję kolejny nic nie warty autograf.

A obrazek powieszę sobię nad łóżkiem.

~•°•~

Znalezienie kogoś wcale nie jest takie łatwe. Szczególnie, kiedy nie wiesz kogo szukasz. Szkoda, że zdałem sobie z tego sprawę dopiero po zaangażowaniu w całą akcję Hermiony. Teraz nie mogę już sobie odpuścić, ale może to i lepiej. Ostatnio do wszystkiego mam słomiany zapał, pora w końcu potraktować coś poważnie. I nie, to nie mogą być owutemy.

— Masz jakiś pomysł jak znaleźć autora? — Pytam spokojnie.

Dziewczyna drapie się po brązowych włosach i wzdycha zrezygnowana. Ciągle, usilnie wpatruje się w moją podobiznę. Jednak jej pozorne zmęczenie to tylko przykrywka, w głębi mózgu właśnie łączą się jej neurony, przewody i inne takie bajery, przez co zaraz powinna...

— Oczywiście, że tak, Harry — Szczerzy do mnie zęby. — Znamy się nie od dziś, zapomniałeś? Przede wszystkim, przy której ławce leżała ta kartka? Najbardziej prawdopodobne jest, że upuściła ją osoba, która tam siedziała.

— No tak, pewnie — Ganię się w myślach, że sam na to nie wpadłem. — Z tyłu klasy... Ostatnia ławka od lewej strony, stojąc przodem do drzwi.

— Och, nie pamiętam kto siedział za mną, może gdyby to był ktoś z przodu, z czasem bym sobie przypomniała... Ale wydaje mi się, że kiedy wychodziłam, tylne ławki były już puste.

Zeskakuję z biurka, na którym siedzę, chcąc rozprostować kości i zaczynam wędrować po dormitorium. Za oknem słychać dudnienie deszczu, poza tym to dzień taki jak wszystkie.

— A co jeśli kartkę upuścił ktoś z innego rocznika, albo ktoś kto miał lekcje przed nami? — Gryfonka zadaje kolejne pytania.

— Nie, wydaje mi się, że kiedy wchodziłem na transmutację nic nie było na podłodze, chociaż nie mam stuprocentowej pewności — odpowiadam. — Raczej możemy założyć, że to ktoś od nas.

— Hej, zdajesz sobie sprawę z tego, że z tyłu siedzą przeważnie ślizgoni, prawda? — Jej spojrzenie mówi samo za siebie. — Nie przeszkadza ci, że twój ukochany, bądź ukochana jest wężem?

Siadam niepewnie na materacu, obok niej. Oczywiście, że wcześniej o tym nie pomyślałem. Jak mógłbym pomyśleć? Przecież nie byłbym sobą, gdybym rzeczywiście pomyślał!

— A tobie przeszkadza? — Pytam, spuszczając wzrok na swoje trampki.

— Co? Harry! No pewnie, że nie! — zaprzecza od razu dziewczyna. — Po prostu... Pomyślałam, że nigdy się z nimi nie dogadywaliśmy i jakoś tak... Trudno będzie ci wyciągnąć prawdę od kogokolwiek, kto mieszka w lochach. Może gdyby jeszcze nas lubili, ale nasze wzajemne relacje tylko komplikują całą sprawę.

— No tak, masz rację... — Mamroczę. — Ale mimo wszystko, chcę spróbować. Co mam do stracenia?

Widzę jak dziewczyna uśmiecha się pod nosem i zakłada pasmo włosów za ucho.

— Absolutnie nic — odpowiada po chwili, wesołym głosem. — Proponuję, żebyś zacząć od sprawdzenia, kto siedzi w tym konkretnym miejscu, na jutrzejszej transmutacji. I lepiej módl się, żeby ta osoba postanowiła usiąść drugi raz w tej samej ławce.

— Tak, tak zrobię — podnoszę się z jej łóżka. — W takim razie... Dziękuję za pomoc, jak zwykle jesteś niezawodna!

I wychodzę z jej dormitorium, a potem wracam do siebie. Nachodzi mnie jeszcze myśl, że mam przed sobą naprawdę trudne zadanie.

Ławka //drarry Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz