Oswajanie

116 18 7
                                    

Julia należała do niewielkiego grona osób naprawdę lubiących swoje życie. Co więcej, lubiła również otwarcie się do tego przyznawać, czym zdobywała zaszczytne miejsce w zdecydowanej światowej mniejszości. Nie przechwalała się ani nie wywyższała, umiała po prostu słusznie przyznać, że udało jej się osiągnąć większość tego, co w podstawówce wypisała na liście „rzeczy do zrobienia przed śmiercią". Czasem żartowała nawet, że pozostał już na niej jedynie „suflet idealny według przepisu babci", którego wykonanie stało się niemożliwe, odkąd przeniosła przez próg domu małego, słodkiego i drącego się wniebogłosy potworka, który obecnie liczył sobie lat pięć, wołał na nią „mamo" (a jeszcze częściej „no maaamooo, nooo...!") i wciąż pozostawał niewyobrażalnie uroczy. Oraz głośny, co, jak powszechnie wiadomo, sufletom zdecydowanie nie sprzyja.

Jednocześnie Julia nie lubiła zwalać wszystkiego na ślepy los. W jej karierze nie było miejsce na jakikolwiek „fart", wszystkie osiągnięcia zawdzięczała wyłącznie ciężkiej pracy i odrobinie talentu, każdy krok na lodzie był starannie zaplanowany, wyćwiczony w pocie czoła i nic tu nie działo się przypadkiem. Słowo „szczęście" zarezerwowane było wyłącznie dla życia prywatnego. Dla przyjaciół, których nie poznałaby, gdyby nie kilka głupich, lekkomyślnych decyzji w przeszłości, dla siostry, która zawsze umiała wyciągnąć ją za uszy z konsekwencji owych decyzji, dla Konrada, którego minęłaby bez jednego spojrzenia, gdyby los nie obdarzył go tak irytującym charakterem, że Julia musiała, po prostu musiała zwrócić na niego uwagę, choćby po to, by się na niego wściec. I wreszcie - dla Patrycji, która weszła do ich świata nie wiadomo jak i kiedy, a która teraz cały ten świat podbiła i ogłosiła swoim królestwem.

Może dlatego ludzie tak często zgłaszali się do Julii z prośbą, by wzięła udział w kolejnej akcji charytatywnej; ponieważ umiała doskonale podkreślić, jak ważna jest ciężka praca i jak wiele wysiłku trzeba włożyć, by cokolwiek osiągnąć, a jednocześnie nigdy nie ukrywała, że potrzebna jest również odrobina zwykłego szczęścia. I, co najważniejsze, wyznawała zasadę, że jeśli tylko jest to w jej mocy, powinna innym ten „ślepy fart" zastąpić trochę mniej ślepą pomocą.

Z drugiej strony, mogło chodzić po prostu o to, że była znana, ogólnie lubiana i nigdy takim prośbom nie odmawiała, to też pewnie robiło swoje. Nie bardzo ją to jednak interesowało, lubiła czuć się potrzebna i lubiła mieć świadomość, że angażując się w coś, może ułatwić komuś życie. Nawet jeśli czasem były to sprawy dość błaha, jak choćby nieśmiałe pytanie dyrektorki pobliskiego domu dziecka, czy nie zechciałaby zobaczyć się z dziećmi z okazji nadchodzących Mikołajek. Była miejscową idolką i dzieci darzyły ją bezgranicznym wręcz uwielbieniem. Nigdy nie było również tajemnicą, że sama została w dzieciństwie adoptowana, co w oczach osieroconych maluchów dodawało jej jeszcze więcej blasku. Wizyta kogoś takiego z pewnością sprawiłaby im dużo radości. 

Julia sama miała córkę i wiedziała aż za dobrze, ile jest w stanie zrobić, by zobaczyć jej uśmiech. Bez wahania zaprosiła więc całą grupę na lodowisko, by mogli z bliska przyjrzeć się treningowi, a przy okazji spróbować swoich sił na łyżwach.

Dzieciaki były więcej niż zachwycone. Z początku nieco wycofane, szybko nabrały śmiałości i kiedy po krótkim pokazie, pełnym „ochów" i „achów" małoletniej publiczności, Julia zaprosiła wszystkich na lód, większość nie miała już najmniejszych oporów. Co bardziej nieśmiałe również przełamywały ostatecznie lęk, jedną, wyjątkową przerażoną perspektywą jazdy dziewczynkę Julia osobiście przekonała, że nie ma się czego obawiać, tak że ostatecznie w zabawie brała udział cała grupa.

Prawie cała, jak zauważyła pół godziny później, gdy roześmianą gromadkę przejęli opiekunowie i Julia odjechała na bok, by nieco odsapnąć. Jedno, samotne stworzonko siedziało na ławce pod ścianą, opatulone spraną kurtką, i naciągnąwszy czapkę po same brwi zawzięcie bazgrało coś w opartym na kolanach bloku. Kiedy Julia podjechała bliżej i oparła się o barierki naprzeciwko, stworzonko podniosło głowę i okazało się pyzatą dziewczynką o dużych, jasnych oczach, z parą warkoczy padających na ramiona i miną wyrażająca całkowitą obojętność. Twarz miała okrągłą, nos nieco zadarty, cerę jasną, a na jednym z policzków wyróżniała się namalowana pomarańczową kredką gwiazdka. Zresztą, chyba jedyna charakterystyczna rzecz, cała reszta była ani szczególnie ładna, ani brzydka, za to tak wyraziście nijaka, że Julia nie była nawet pewna, jak mogłaby ją opisać.

OswajanieWhere stories live. Discover now