Rozdział pierwszy

25.3K 1.3K 551
                                    

    Naprawdę nie wiem, co podkusiło mnie do tego, aby wracać na stare śmieci.

    To wcale nie tak, że nie cierpię Carson City całym sercem, a każde wspomnienie rodzinnego miasta wywołuje we mnie falę nienawiści i nieposkromioną ochotę na zdarcie go z mapy stanu. To znaczy uch, jeśli wizja spotkania ze znienawidzoną siostrą i sztuczne uśmiechanie się do przybranego ojca wliczają się w moją niechęć względem stolicy Nevady, to tak, w takim razie cholernie nie cierpię Carson City i wszystkiego, co wiąże się z tym miastem.

    I wciąż nie mam pojęcia, co ja tu robię, na samym środku lotniska, z walizką pod ręką i naiwnym przeświadczeniem, że jakoś zdzierżę obecność swojej pożal się Boże, rodziny.

    Badawczo rozglądam się po lotnisku, jednak nie widzę ani zdzirowatej twarzy swojej siostry, ani cholernie drogiego garnituru swojego ojca. Zamiast tego moje oczy dostrzegają jedynie tłum zabieganych ludzi, którzy wyglądają, jakby przylecieli co najmniej z kosmosu. No cóż, znajdujemy się w Carson City, tu tylko na pozór wszystko wydaje się normalne. Wiem co mówię, spędziłam tu piętnaście lat, nim zdecydowałam, że pozostałe trzy spędzę w słonecznym Miami. I była to bezapelacyjnie jedna z lepszych decyzji w moim życiu.

    Przez pierwsze minuty nie wiem co ze sobą zrobić. Kurczowo trzymam swoją walizkę w dłoni i myślę, że wcale nie zdziwiłby mnie fakt, gdyby zarówno siostra, jak i ojczym zapomnieli o tym, że Mercy Stone wraca do domu.

    A potem przypominam sobie, że Carson City już nie jest wcale moim domem, a jedynie wspomnieniem, tlącym się gdzieś w czeluściach mojego umysłu. I nie wiem dlaczego czuję przebiegający wzdłuż mojego kręgosłupa dreszcz, skoro już dawno przestałam czuć cokolwiek na wtrącenie o mieście, które zabrało mi wszystko. 

   Mieście, które podobno od zawsze było toksyczne.

   Kręcę głową, kiedy gwałtowny dotyk na moim ramieniu wytrąca mnie z chwilowego letargu. W myślach dziękuję tej osobie za odpędzenie ode mnie nieprzyjemnych wspomnień, a następnie odwracam głowę, napotykając na swojej drodze wysoką posturę jakiegoś chłopaka.

    — Mercy? — pyta gardłowo, spoglądając to na mnie, to na wyświetlacz swojego telefonu, który kurczowo trzyma w lewej dłoni. — Dobrze trafiłem?

    Unoszę brew, taksując szatyna uważnym spojrzeniem. Jest wysoki i dobrze zbudowany, ale nie w moim typie. Stety niestety mam słabość do brunetów z ciemnymi oczami. Poza tym nieznajomy wygląda mi na mojego rówieśnika, co zdecydowanie studzi mój zapał.

    — Zależy kto pyta — mrugam psotnie, unosząc hardo brodę do góry.

    Trzy lata spędzone w Miami wiele mnie nauczyły. Zdecydowanie nie jestem już tą samą, słabą, Mercy, która niegdyś z płaczem opuszczała miasto, by zaznać ukojenia i zapomnieć o wszystkim, co najgorsze. Bo Carson City zawsze takie było i już na zawsze pozostanie. Najgorsze. 

    Do szpiku kości nasiąknęło ono najbardziej mrocznymi tragediami, a to pozwoliło mi nabrać przeświadczenia, że zgadzając się na powrót do stolicy, zgodziłam się również na zawitanie do samego centrum piekła. W dodatku w pełni świadomie i na własne życzenie. Nie licząc siły perswazji, lub raczej presji, jaką wywarł na mnie ojczym.

    — Dean Handler — mruczy pod nosem, nieco speszony moją pewnością siebie.

    Mam ochotę prychnąć, ale powstrzymuję swoją sarkastyczną naturę i jedynie uśmiecham się nonszalancko w stronę chłopaka, próbując jakkolwiek ocieplić swój wizerunek wiedźmy. W Miami uchodzę raczej za prawdziwą Królową Śniegu, która nie pała sympatią do wielu ludzi, pomijając oczywiście wąski krąg moich znajomych. W Carson City wcale nie zamierzam zgrywać dobrodusznej ekstrawertyczki. Zwyczajnie się do tego nie nadaję.

Diabły Reno [W SPRZEDAŻY]Where stories live. Discover now