#14

19 2 9
                                    

Nie chciałam uciekać. Ale to było jedyne, co wychodziło mi dobrze.

Kiedyś miałam wielkie marzenia i ambicje. Tą dzieciecą nadzieję, że osiągnie się coś wielkiego i na koniec życia zasiądzie przy kominku, opowiadając wnukom swoje przygody. Aktoualnie co najwyżej mogłabym usiąść pod namiotem z kocy i opowiedzieć, jak wygrałam kiedyś Big Milka, znajdując szczęśliwy patyczek w piaskownicy. Ma to swój urok, ale jak na moje lata to chwalenie się tym będzie żałosne.

Kiedyś myślałam, że to przez płeć. Że ja po prostu urodziłam się w złym ciele. Mężczyźni są odważni, pewni siebie. Podejmują ryzyko, nawet jeśli ich to zaboli. Kobiety są o wiele bardziej ostrożne i zbyt analitycznie podchodzą do wyzwań. Przykładowo, jeśli goniłby Cię pies, a Ty między nogami miałbyś coś więcej niż okresonośną dziurę, prawdopodobnie skoczyłbyś przez płot, by się od niego odgrodzić. Ewentualnie walczyłbyś, nie zważając na to, że możesz być dotkliwie pogryziony i poszarpany. Osobniczki z wypukłym przodem wpierw zaczęłyby bać się, że rozedrze im się ubranie przez naderwane deski z płotu, że nie dadzą rady przeskoczyć, że zwierzę je goniące akurat jest na liście top 10 najbardziej agresywnych. Chłodne myślenie i wręcz natłok czynników godnych przeanalizowania jest ostatnim, czego wymaga ta sytuacja. 

Może to wada płci, że tak szybko mnie stłamszono. Może to przez brak siły przebicia i stanowczość, która nigdy nie była moją mocną stroną. Ale skreślono mnie. A ja uciekłam, zamiast zawalczyć o swoje.

Pamiętam to, jak dziś. Oślepiający blask reflektorów. Flesze, wystrzelające znienacka niczym lotki ze środkiem usypiającym na polowaniu. Miliony pytań i twarzy wyrażających sprzeczne reakcje - od zachwytu do nienawiści. Nie byłam debiutantką. Raczej prosperującą artystką ze znamienitym dorobkiem, wydającą kolejną powieść życia. Dopracowaną i dopieszczoną w najmniejszym detalu. Nie wiem, czy to nie gorzej. Ludzie mieli już wyrobioną opinię.
Słowa wirowały po mojej głowie, nie mogłam sie skupić. Nie byłam przyzwyczajona do medialnego szumu, mimo że tkwiłam w nim już kolejny rok. Menadżerka siedziała obok, nerwowo obserwując mój stan. Czuła, że coś się stanie. Za dobrze mnie znała, by tego nie zauważyć. Nie umiałam zebrać myśli, co dopiero słów wymaganych na spotkaniu.
Oni patrzyli na mnie, jakby nie dostrzegając ludzkiej słabości, tak odsłonietej na widok i pośmiewisko. Jeden tylko dziennikarz, grubawy i do tego kurdupel, miał na twarzy uśmiech sadystycznej satysfakcji. Wiedział, że mnie złamał.
Pytał o to, czy uciekanie w pisanie, zamiast ogarniania swojego życia nie jest przypadkiem nierozsądne. Subtelnie przypomniał mi, że rozwód i wyparcie faktu, że przez sławę napadnięto na moich bliskich jest chyba priorytetem, no ale skoro czerpię z traum natchnienie..
Szybko odpowiedziano za mnie, że nie wypowiadam się na sprawy prywatne i pytanie nie na miejscu, ale... Sam fakt, że ktoś przekroczył moja granicę bezpieczeństwa. I to celowo. To nie było pytanie z troski, tylko celowo by mnie sprowokować. By wykorzystać rolę mediów, które nie mając już pomysłów na siebie, umieszczając tylko szmatłowce i ploteczk, a najlepiej sensacyjki kontrowersyjne. By ukazać swoją nietykalność, a zarazem wyższość nade mną. Bo przecież to tylko pieprzona służba dziennikarska, a ja jestem osobą publiczną, więc musze być jak otwarta księga. Zwłaszcza dla tych, którzy za to zapłacili.
Nie zrozumcie mnie źle. Nie chodzi o wyciąganie brudów z mojego życia. Od debiutu nagle się zrodziło zainteresowanie moją osobą. Tym, jak jem, jak mieszkam, co robię na co dzień, jak spędzam weekendy i święta, z kim piję, na kogo głosuję w wyborach. Plotki i zdjęcia z ukrycia były już stałym elementem mojego życia. Nie układało mi się, o czym wszyscy wiedzieli, ale wstrzymywałam się od komentarzy. Ludzie i tak sami dopisywali sens, a te często sobie przeczyły, wzajemnie wykluczając się. Zabolało mnie to, że widziałam w oczach tego dziennikarza brak szacunku. Brak ludzkiego podejścia. Traktował mnie jak szmatę, którą mógłby wytrzeć sobie pot po nagryzmoleniu kolejnego artykuliku klikalnego przez naiwnych internautów. Byłam dla niego wyświetleniem, szczebelkiem na drabince, prowadzącej do stóp redaktora naczelnego o ego wyjebanym w kosmos. Złota gwiazdka uznania dla ordynarnego spaślucha, który miał odwagę być kontrowersyjnym w służbie zdobywania nietaktownych informacji raz, proszę. Pierwszy przepchał się swoim brzucholem przez tłum, niczym Grażynka na promocji rajstop, by dumnie wypiąć pierś i zadać cios prawdziwego Polaka, czyli prosto w mentalne jaja, gdy już sam nie możesz się bronić siłą argumentów, wiec zostaje Ci obrzucanie gównem. 
Ja wiem, że nie powinnam, ale wstałam w końcu i rzuciłam krzesłem w tego zjeba, po czym spytałam, czy zamiast być złamasem, nie powinien się martwić stanem swojej i tak nie za urodziwej facjaty. Powiedzmy, że to nie spodobało się to policji. A nasz biedny dziennikarz został ofiarą, która tylko uprawiała wolność słowa, nieagresywny dialog i służbę w imieniu lepszego jutra, gdy to okazało się, że poza pracą jest też opiekunem w Domu Spokojnej Starości czy inny chuj.

Uciekłam, bo i tak musiałam zapłacić sowite wynagrodzenie, a media uznały mnie za podczłowieka, obrzucając mnie nienawistnymi hasełkami. Sąsiedzi jeszcze bardziej zaczęli wytykać mnie palcami, menadżerka załamała ręce, a ja straciłam wiarę w siebie, skoro z równowagi wyprowadził mnie karzeł, co to przejadł swoje człowieczeństwo smakowitymi ploteczkami na 5k odsłon.

A dziś wolałam uciec, bo ktoś odważył się spróbować mi pomóc. Co ze mną nie tak?

Przyduszona wenaWhere stories live. Discover now