Bywają dni, kiedy człowiek ma naprawdę dość wszystkich innych ludzi. Dlatego wracając z jakiegoś miejsca, wybieramy jak najbardziej odosobnioną drogę. Taki dzień spotkał także mnie (prawdę powiedziawszy, spotyka mnie bardzo często). Wracając z banku, wybrałem małą, niezbyt popularną ulicę, którą rzadko kiedy ktoś przechodzi. Myślałem, że tym razem także nikogo nie spotkam, jednak pod murem siedział zapłakany długowłosy mężczyzna z ranami na dłoniach i bosych stopach, a nad Jego głową widniało jakieś dziwne światło. Wyglądał naprawdę marnie, dlatego chciałem mu pomóc, ale gdy tylko ta myśl pojawiła się w mojej głowie, On zawołał mnie po imieniu, co było dziwne, bo byłem pewien, że widzę Go po raz pierwszy. Podszedłem do Niego, a On powiedział, patrząc na mnie podpuchniętymi oczami, że jest Jezusem i to w dodatku TYM Jezusem, a na dowód zamienił moją butelkę wody w wino. Nigdy w Niego nie wierzyłem, ale było mi Go tak szkoda, że musiałem Mu pomóc. Zapytałem, co się stało.
-Ty widzisz, co tu się dzieje? Widzisz ten cały syf? Widzisz za co ja umierałem? - zapytał przez łzy, a ja domyśliłem się, że mówi o ludzkości. - Przez to wszystko ja już... przestaję wierzyć w Samego Siebie.
Poklepałem Go pocieszająco po ramieniu, ale prawdę powiedziawszy, nie wiedziałem, co powiedzieć, bo sam nie przepadałem za bardzo za ludźmi.
-Chodź za Mną synu - powiedział wstając, przestając płakać.
Poszliśmy na skraj miasta, do lasu. Nie podążaliśmy ścieżką, tylko udaliśmy się
w głąb. Przez dłuższy czas nie odzywaliśmy się ani słowem, dopóki Jezus nie podszedł do krzaka i wyciągnął spod niego małego zawiniątka. Gdy je rozwinął, poczułem że robi mi się słabo.
-Biedna mała Polcia - przytulił do siebie zwłoki noworodka. - Miała wynaleźć lek na raka.
-Co się z nią stało? - zapytałem.
-Zabiła ją własna matka. Nie martw się, teraz jest w Moim Królestwie, już nawet nie pamięta jak była duszona foliówką.
Zawinął Polę tak, jak leżała wcześniej i znowu szliśmy.
-Jezu może nie warto tak od razu wątpić w Siebie? - powiedziałem po dłuższej chwili milczenia. - W końcu tylu ludzi w Ciebie wierzy.
-Tylu wierzy, tylu nie wierzy... Poza tym tu nie chodzi o wiarę samą w sobie. Spójrz jacy są ludzie. Nawet ci, którzy we Mnie wierzą.
-Zepsuci.
-I po co Ja umierałem? Umrzeć - żadna sztuka. Każdy może umrzeć. Ale Ja chciałem ich przemienić jako Syn Boży. Tymczasem oni słuchają szatana, ufają mu, nawet ci, którzy we Mnie wierzą i pełnią służbę w Mojej świątyni. Matki zabijają własne dzieci, przyjaciel zdradza przyjaciela - za to umierałem? Jedni budują nową Sodomę, podczas gdy drudzy umierają w pożogach wojny. A kto tym zarządza? W każdym państwie ta sama osoba. I za to ja umierałem?
-Może jeszcze da się coś zrobić? Świat i życie to jedna wielka walka między dobrem a złem. Zobacz, ile zmieniło się od Twoich czasów - obecnie nie krzyżujemy ludzi, nie palimy nikogo na stosie, nie kastrujemy ludzi za młodu, aby potrafili śpiewać, nie urządzamy orgii ku czci Dionizosa.
-To jest prawda - walka dobra i zła jest czymś całkowicie naturalnym. Ale aby walka miała sens, musi być równa. Tymczasem gdy rujnujecie jedno zło, od razu budujecie drugie. Zrozumienie, że coś jest złe i stłamszenie tego zajmuje wam długie stulecia. Naprawdę jesteście aż tacy durni? Nie umiecie uczyć się na błędach? Ile wojen jeszcze potrzebujecie, aby zrozumieć, że trzeba z tym przestać?
-To może... pora to wszystko zniszczyć?
-Nie! Chcę dać wam jeszcze jedną szansę.
Nagle zatrzymaliśmy się pod drzewem. Jezus dotknął go, a ono zamieniło się
w krzyż, na który zaczął się wspinać.
-Jezu co robisz? - zapytałem.
-Chcę jeszcze raz odkupić wasze winy.
-Nie! Jezu schodź! Proszę zejdź! Znowu będziesz cierpiał - zaczęła mnie brać panika.
-Trudno. Chcę was uratować.
-Jezu błagam...
-Słyszałeś, co mówił chłopak. Złaź! - usłyszałem jakiś głos.
Obok mnie stał wielki czarny kozioł z czerwonymi oczami.
-Czemu ta koza mówi? - zapytałem, bo myślałem, że to jakaś sztuczka Jezusa, ale nagle poczułem silny ból w całym ciele, jakby ktoś podpalił mnie od środka. Momentalnie chciałem umrzeć, pociemniało mi w oczach, nie wiedziałem, co się dzieje, wokół mnie zaczęły rozlegać się jakieś dziwne dźwięki.
Nagle to wszystko zniknęło, a jedyne, co czułem to czyjaś dłoń na ramieniu. Spojrzałem w górę i zobaczyłem Jezusa obok mnie.
-Naprawdę myślisz, że to coś zmieni? Że wisząc na jakimś drewnie zdołasz mnie pokonać? - mówił kozioł z kpiną, ale w jego oczach widniała panika.
-Sam przed chwilą tak myślałeś szatanie - odpowiedział spokojnie Jezus. - Inaczej nie odciągałbyś Mnie od krzyża.
Powiedziawszy to, Jezus znowu zaczął wchodzić na krzyż. Cały czas nie chciałem patrzeć na krzyżującego się człowieka (nawet jeśli miał On być Synem Bożym, w którego nie do końca wierzyłem), ale z drugiej strony zrodziła się we mnie myśl, że może tak będzie lepiej.
Nagle spadł deszcz. Wielka ulewa znikąd. Wtedy Jezus znów się zatrzymał.
-Przebaczmy im znowu Ojcze - powiedział.
Kozioł, zwany szatanem położył się. Jego czerwone ślepia nadal iskrzyły się złością, ale widać było, że słabł. Wyglądał mizernie i niemalże odpychająco, a wrażenie to potęgowała jego mokra, posklejana sierść.
Jezus ponownie zszedł z krzyża. Stał przez moment z głową podniesioną do góry
i zamkniętymi oczami. Domyśliłem się, iż się modli.
-Dobrze ci się tu żyje? - zapytał, patrząc znowu na mnie.
-No niezbyt, jeśli mam być szczery Panie Jezu.
-Dużo osób czuje się tutaj niezbyt dobrze...
-Jeśli o mnie chodzi, to czy ten świat istnieje, czy nie, ja i tak się dobrze bawię. Tylko nie wchodź na krzyż - powiedział szatana, unosząc głowę. Wtedy z nieba rozbrzmiał grzmot
i kozioł znów położył swój strudzony łeb.
Jezus przez chwilę siedział zamyślony, poczym rzekł:
-Mam już dość...
Wtedy z nieba rozległ się trzykrotny dźwięk trąb.
YOU ARE READING
Ósmy dzień stworzenia świata, w którym Jezus miał dość
Short StoryLudzkość upadła tak nisko, że nawet Jezus nie chce już na to patrzeć