XVII

6K 298 93
                                    

   Te kilka dni w skrzydle szpitalnym minęło dość szybko. Czy tego chciałam, czy też nie, czekał mnie powrót do normalnego, szkolnego życia. I do nauki. Ktoś w końcu musiał zdobywać punkty dla domu. I tym kimś byłam ja, księżniczka Slytherinu, Julie Potter.
   Uśmiechnęłam się wstając z łóżka. Piątek, ostatni dzień zajęć i weekend. W mojej głowie panował spokój. W zasadzie od powrotu ze szpitala wszędzie panował spokój. Nie chciałam żeby była to cisza przed burzą. Ale jeśli miała być, to zdecydowanie jej potrzebowałam. By stać się silniejszą wersją siebie. I nie zapomnieć kim jestem. Rudowłosą, utalentowaną i dobrą czarownicą.
   Przejrzałam się w lustrze. Moje włosy znów zmieniły kolor. Ciemny rudy, prawie czerwonokasztanowy pokrywał całą ich długość. Zaśmiałam się. Tak też mi ładnie. Bo ładnemu we wszystkim ładnie, prawda? Szczególnie komuś pokroju mojej urody.
   Przeczesałam niesfornie ułożone, delikatne loki szczotką. W chwilę wróciły do normalności. Szczerze mówiąc to nie wiem czy włosy czarownicy mogą być normalne. Przecież magia sama w sobie nie jest. Mugole gdy poznają nasze umiejętności są przerażeni. Niecodziennie widują taką sztukę, jaką zdaje się być magia. Bycie czarownicą w dzisiejszym świecie nie jest łatwe. Szczególnie jeśli nikt nie może się o tym dowiedzieć.
   Przestałam rozmyślać i szybko wyskoczyłam z piżamy. Przebrałam się w szkolny mundurek. Zielono - srebrny kolor dominował. Lubiłam tę barwy. Uśmiechnęłam się, jakby przepełniona dobrą energią. Zawiązałam krawat i wybiegłam z dormitorium do Wielkiej Sali. Śniadanie samo się nie zje!
   Wpadając do Wielkiej Sali przypadkiem potrąciłam Ginny. Lubiłam ją. Naprawdę, była niesamowicie piękna i mądra. Może nie miała takiej inteligencji, jak Hermiona, ale jak na nasz wiek była niezwykle mądra. Pomogłam nastolatce wstać na równe nogi i otrzepałam ją różdżką z kurzu. Dozorca mógłby zdecydowanie częściej posyłać tu swoją miotłę.
— Przepraszam Cię, nie chciałam Cię wywrócić — uśmiechnęłam się, podając jej książki.
— Nie ma sprawy — odwzajemniła uśmiech — chyba Harry chciał z Tobą o czymś porozmawiać — dodała, odchodząc.
   Prędko podeszłam do stolika, przy którym siedział mój brat. No tak, ten zasrany turniej! Totalnie o nim zapomniałam. Liczyłam, że coś w tej kwestii się wyjaśni, że dyrektor nie zgodzi się na dwójkę uczniów. Że to czara coś pomieszała. Albo, że ktoś ja zaczarował. To Cedrik miał nas reprezentować. Nie mój brat. Nie on.
— Julie — powiedział, klepiąc miejsce obok siebie, a ja pokręciłam głową. Nie wyglądałoby to zbyt dobrze. Wąż siedzący wśród gryfów. Ludzie pokroju Parkinson chyba naprawdę by mnie zabili.
— Rudowłosy, śliczny ptaszek mi wyćwierkał, że chcesz ze mną porozmawiać, braciszku — zaśmiałam się. Ginny w sumie pasowała na ptaszka.
— Jaki miły ten ptaszek — uśmiechnął się. — Przepraszam, że nie przyszedłem Cię odwiedzić. Czytałem wszystko co mogłem o turnieju. Niedługo poznamy pierwsze zadanie i... Trzymaj za mnie kciuki, Julie, proszę — dodał.
— Wygrasz to, Potter — poczochrałam włosy starszego brata i ze łzami w oczach odeszłam od stołu. Usiadłam na swoim miejscu przy stole należącym do mojego domu i zaczęłam z niechęcią jeść.
— Potter, bratasz się z wrogiem? — zaśmiała się Pansy, a ja już miałam dość.
— To mój brat idiotko. Rodzina ponad wszystko. Ale ktoś taki jak Ty nigdy tego nie zrozumie — burknęłam do niej. Pod stolą machnęłam różdżką i wypowiedziałam szeptem zaklęcie. Trzymana przez nią herbata poleciała do góry i zaczęła spływać po dziewczynie.
— AAA — wrzasnęła, uciekając przed kubkiem po całej sali, dostarczając tym samym śmiechu innym. Draco uśmiechnął się i pokazałbym podała mu różdżkę, co zrobiłam natychmiast.
— Kto to zrobił?! — po całej wielkiej sali rozniósł się głos niezadowolonego dozorcy. No tak, musiał to posprzątać.
— Pewnie sama sobie zrobiła i szuka winnych. Przecież to Parkinson — cały stolik zaczął chichotać na słowa wypowiedziane przez mojego chłopaka. Zauważyłam też, że sąsiednie domy się śmieją.
— No i na co mi był ten Hogwart... — mruknął pod nosem. — Mogłem się uczyć... — Przywołał miotłę, która w chwilę posprzątała kałuże herbaty.
   Do stolika podleciały listy. Ktoś wykrzyknął Julie Potter i koperta poleciała w moją stronę. Eleganckim pismem napisane zostało moje imię i nazwisko, oraz dom, do którego należę. Otworzyłam go. Rozpoznałam charakter pisma. Ojciec.

Drogie dziecko,
Prawdę mówiąc jestem zawiedziony. Tobą i Twoim postępowaniem. Może, może Slytherin mógłbym Ci jeszcze wybaczyć. Przecież nawet żeby dostać się tam trzeba mieć to COŚ
Ale fakt, że jesteś z synem Malfoy'a rani moje serce. Dziecko, jak mogłaś? Wczoraj wieczorem odwiedził mnie Lucjusz. Powiedział, że to wspaniałe, a Ty jesteś taka miła i wychowana. Dodał, że chciałby Cię jako synową...
Jeśli kiedykolwiek wyjdziesz za Dracona Malfoy'a możesz wiedzieć, że nigdy więcej nie nazwę Cię córką. Jestem ciekawy co Twój brat na to. Pewnie jest równie dumny,  co ja, phi!
Zastanów się co robisz dziecko i jak niszczysz sobie życie. To Malfoy. Nic dobrego. Skaza na krwi czarodziejskiej. Mimo, że czyści. Przemyśl swoje zachowanie młoda panno.

James Potter

Julie PotterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz