↠ʙᴀᴅ ᴅʀᴇᴀᴍs ᴄʟᴜʙ↞

364 42 19
                                    

ɪ ᴀᴍ ᴏɴ ᴀ ʙᴀᴛᴛʟᴇғɪᴇʟᴅ ʟɪᴋᴇ
ᴏʜ ᴍʏ ɢᴏᴅ
ᴋɴᴏᴄᴋɪɴɢ sᴏʟᴅɪᴇʀs ᴅᴏᴡɴ ʟɪᴋᴇ
ʜᴏᴜsᴇ ᴏғ ᴄᴀʀᴅs
ɪ'ᴍ ᴏɴᴇ ᴡᴏᴍᴀɴ ᴀʀᴍʏ
____________________________________

Poranek Brunhildy smakował kawą i kanapkami z masłem orzechowym. Nie, żeby była jego fanką, ale na wpół ślepo otwierając słoik nie zauważyła różnicy między dwiema podobnymi etykietami słoików tegoż masła i nutelli.

To był bardzo wczesny poranek, cała reszta mieszkańców mogła jeszcze spać; czwarta rano była dosyć nieprzyjazną ludziom i bogom porą dnia, godzina, która rękami oraz nogami zapiera się, by nie pozwolić wyjść z łóżka.

Deszcz znowu padał, ostatnio Avengers Mansion coraz częściej tonęła w strugach ulewy, niż się wygrzewała, z czego skrupulatnie korzystali wszyscy ci, którzy nie byli genetycznie ulepszeni i nie chcieli robić przebieżki z Rogersem. Zwłaszcza Sam tego unikał, częściej starając się dobrać do biegania kogoś wolniejszego. Krople uderzały w szyby tworząc swoistą miniperkusję, na przemian spływały leniwie  i szybko, jakby od tego zależało ich życie. Może tak czują się na szybie tych midgardzkich bezkonnych rydwanów, pomyślała sącząc napój, kiedy Tony jedzie z iście kosmiczną prędkością.

Dobra, jest głodna. Musi coś zjeść. Nie wierzyła co prawda w to, że organizm zacznie zjadać sam siebie (Barton uwielbiał ją straszyć, ostatnio chciał jej wmówić, że jeśli się nie śpi, można umrzeć, co potraktowała machnięciem ręki). Strasznie bojaźliwi ci Midgardczycy. Wszystkiego się boją, zwłaszcza małych rzeczy. Jak bakterie czy wirusy.

Nóż zadzwonił po krawędź talerza; skrzywiła się, gdy odbił się niedużym echem po kuchni. Każdy dźwięk tak wcześnie brzmi jak alarm. Zmęczona zapaliła lampki wbudowane w sufit podwieszany.

Małe kinkiety rozświetliły oliwkowe ściany pomieszczenia wyjątkowo dużego, by zmieścili się tam wygodne wszyscy członkowie drużyny Avengers, Revengers czy kto tam do czego należał. Nie zwracała na to uwagi, aktualnie interesowały ją tylko butelki ukryte w barku. Zanim wyjęła jedną, po jej rękawie przemknęła iskra i zaskoczone szokiem palce osunęły się po ciemnym szkle.

- Pijesz tak rano? - Za nią, może dwa metry dalej, stał Thor ubrany w powyciągany szary dres i niebieski podkoszulek. Wyglądał na świeżo rozbudzonego, i to w nie najmilszy sposób - po skroni spływała mu kropelka potu, ręce ciągle drżały. Nawet włosy były wilgotne, a nos u nasady nieco się błyszczał (może brał prysznic? Nie, nie brał, odparła sama sobie, znała ten rodzaj błyszczenia). - Daj trochę - powiedział zmęczonym zachrypniętym głosem. - Dla ciebie też to nie była łatwa noc, huh? - spytał, otwierając jedno z kosztownych win.

Nie przejmując się kieliszkiem, przycisnął gwint do ust i przy akompaniamencie cichego odgłosu przełykania kolejnych porcji alkoholu opróżnił prawie całe naczynie. Otarł niedbale usta.

- Chyba nie była dla nikogo - odparła cicho, obracając w palcach kubek kawy. - Bucky krzyczał, to mnie obudziło - skłamała lekko, bo po usłyszeniu krzyków nadal twardo spała; koszmar śmierci jej sióstr walkirii twardo się za nią wlókł, trzymał jak peleryna zgarbionych pleców. To on ją wyrwał ze snu, zimnym potem oblepiając jej tułów, ramiona i twarz.

- Słyszałem - przytaknął, obejmując się ramionami. - Śpi jak kamień i krzyczy. Nigdy tego nie zrozumiem.

- Lepiej, żebyś nie musiał. - Kobieta pociągnęła łyk kawy. - Masz własne lęki.

BAD DREAMS CLUB. valcarolHikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin