p o c a ł u j m n i e

119 10 19
                                    

***

Upalny dzień dręczył rozgrzaną głowę nieznośnymi myslami. Południe otoczyło ciała i kwiaty żółtym światłem. Malowało na sennych sylwetkach parzące obrazy. Dwie roześmiane, filigranowe, młode kobiety siedziały pośród tłumu pod jedną z bladoróżowych parasolek obok wejścia do biblioteki. Popiół z papierosa trzymanego w rumianej dłoni Hybris, której prawdziwego imienia nikt nie pamiętał, opadł na trawnik i zniknął gdzieś pośród jasnych pęków stokrotek. Białe dłonie drugiej z nich trzymały kremowy rożek z porcją malinowych lodów. Różane wargi, lekko uchylone, ciężko oddychały wszechobecnym skwarem. Klara odchyliła głowę oddając swoją mleczną twarz nieczułym promieniom słońca i przymykając oczy. Ciemne tęczówki Hybris przemknęły arogancko po rozpalonej szyi płowej blondynki o urodzie porcelanowej lalki. Pozłacana, falowana grzywka otulała, lekko rozgrzane, czoło ozdobione kropelkami potu. Właścicielka ciemnych oczu rozchyliła swoje wargi bardziej, podążając za kroplami owocowego sorbetu, który przez upał roztopił się i błądził po dekolcie Klary, zostawiając różowe ślady. Suche wargi musiały zadowolić się jedynie suchym, tytoniowym dymem. Myśli wypełniły się czyms czego jeszcze nie poznala i zmusiły do wzięcia głębszego oddechu.

Sama nie wiedziała dlaczego właśnie Klary tak bardzo pragnęła. Dlaczego wybrała akurat to blade ciało. Nie miała pojęcia dlaczego chciała podtrzymywać kiedy potykała się na schodach. Tak jak za pierwszym razem.

Siedziała pod otwartym oknem przy szarej kamienicy. Przez powiewającą firankę przelewała się sonata księżycowa. Otulała samotną duszę paraliżując smukłą sylwetkę. Po nieokreślonym czasie wstała zakrywając uda ciemnozielonym materiałem. Na schodach ujrzała bóstwo. Wtedy wiedziała, ze tylko jej mogła oddać swoje miano. Zerwała się szybko z miejsca kiedy jej nowy cud potknął się o jeden ze stopni. Pomoc nie była potrzebna, ale chęć bliskości i dotyku boskiego ciała pokonały silną wolę Hybris. Objęła szczupłą talię otoczoną gorsetem i ... i nie zrobiła nic więcej. Błękitne oczy zbadały jej, niewątpliwie piękne, rysy twarzy, a kąciki różanych ust uniosły się lekko. Wtedy Hybris usłyszała najpiękniejsze jak dotąd 'dziękuję'. Ledwo słyszalne lecz wyraźne. Od tego momentu pragnęła tylko jej ust. Tylko jej ciała. Chciała być przez nią dotknięta chociaż jeden raz. Wiedziała, ze potem chciałaby kolejnego razu. I jeszcze następnych stu. Chciałaby jej życia. I... i miała je. Brakowało w nim tylko wilgotnych, niedbałych pocałunków.

Dziewczyna o ciemnych włosach i imieniu jednej z greckich gracji oddałaby wszystko aby zatrzymać swoje bóstwo przy sobie. Chciała uwielbiać do końca życia, choć bała się, ze wypowiedziane i opisane uczucia przeminą razem z sierpniowym skwarem. Bała się, ze utraci to co zdążyła tak uwielbić. Gdyby tylko wyzbyła się tego przerażenia musnela by te najrozkoszniejsze z ust. Obdarzyłaby tym uczuciem, cieplejszym niż wakacyjne słońce i puściłaby dopiero gdy odzyskałaby zmysły, o ile w ogóle byłoby to możliwe. Potem zarumieniłaby się i chyba by przeprosiła. Nie. Nie przeprosiłaby. Nawet nie udawałaby, ze żałuje. Nie wiedziała co mogłaby zrobić później. W głębi serca wierzyła, ze ona poprosi o kolejny pocałunek, choć wiedziała, ze to niemożliwe.

Oczy pokryła szklana warstwa niespełnionej namiętności. Wstała i chciała odejść. Odpocząć od tego, nieskalanego brudnym światem, piękna. Klara nie zdziwiłaby się. Rzadko udawało jej się pożegnać z Hybris. Od zawsze bawiło ją to imię. Była tak rozkosznie nieporadna drzemiąc ubrudzona malinami i kolorami słońca...

***

pocałunki lataOnde as histórias ganham vida. Descobre agora