Spotkanie na krawędzi [Domniemany SpUk]

81 5 2
                                    

Śmierć nie był lekki. Przynajmniej nie dla niego.

Przyciągał go zawsze, z jednakową, równą siłą. Nieubłaganie zbliżał się, wołając go do siebie. Gdy chodziło o ich dwójkę, grawitacja działała na śmiertelnych zasadach.

Grawitowali ku sobie. W ich przypadku nie było orbit, nie krążyli wokół siebie, lecz zbliżali się ku sobie. Nieuchronnie.

Padał deszcz. Śmierć lubił deszcz. Czasem stał na ulicy tak długo, aż nie przemókł do ostatniej suchej nitki. Za to On deszczu nie znosił. Wolał cieszyć się promieniami słońca niż popadać w depresję, patrząc na płacz nieba. Lubił ładny język, poetyckie określenia i trudne słowa, ale spoglądając na deszcz nie mógł wymyśleć nic poza właśnie "płaczem nieba".

W odróżnieniu od tego, On potrafiłby całymi godzinami opisywać Śmierć. A było co: wystarczyłoby wziąć pod uwagę dziwacznie grube, krzaczaste brwi, ubrania i styl bycia punka lub też wredny charakter. Albo oczy. Z całego wyglądu Śmierci, oczy były najbardziej niesamowite. I, czego On nie chciał przyznać nawet przed sobą, podobne do Jego własnych. Choć nieco jaśniejsze, bardziej jadowite, to błyszczące podobną, szaloną siłą. Zielone.

Czuł oddech Śmierci na karku. Śmierć zawsze pachniał dziwnie. Aktualnie, jego zapach tworzyło połączenie świeżych tostów, czarnej herbaty marki, której On nigdy by nie zapamiętał i pasty do zębów. Miętowej. Całkiem ładne połączenie, choć do prawdziwego obrazu Śmierci brakowało jeszcze zapachu papierosów, może też alkoholu.

Zdawało Mu się, że słyszy jakieś słowa. No tak, Śmierć po raz ostatni próbuje mu przemówić do rozumu. Chyba to rozgryzł. Gdyby zabrakło Jego, egzystencja Śmierci straciłaby jeden z dość ciekawych elementów. Wiedział, że się kłócili. Wiedział, że ich znajomość polegała w dużej mierze na dogryzaniu sobie nawzajem. Ale czy nie tak właśnie wygląda przyjaźń?

Spojrzał jeszcze ostatni raz na telefon. Została minuta. Patrzył w twarz Śmierci. Studiował jego rysy, linię zaciśniętych ust, zmarszczenie tych komicznych brwi. Dwadzieścia sekund. Odwrócił się. Podjął decyzję. Śmierć Go nie zatrzymywał, raczej przyglądał się Jego wyczynom. Aż do tej chwili sądził, że On tego nie zrobi. Nie odważy się. Rzeczywistość go zaskoczyła.

Trzy sekundy... Dwie... Jedna...

Antonio zrobił krok do przodu i poleciał do przodu. Samo spadanie nie było wcale takie złe. Rozejrzał się i natrafił na te cudowne, zielone oczy, którymi władała sama Śmierć. Uśmiechnął się.

Tak już widać musiało być, że ostatnim widokiem w życiu Antonia Fernandez Carriedo był ktoś, kogo znał pod nazwiskiem Arthur Kirkland.

=========mur===berliński=========

Nie jestem zadowolona z tego tekstu. Napisany pod wpływem chwili, ma pewnie z jakiś milion błędów, ale nie czuję się na siłach, żeby cokolwiek sprawdzać.

Tak więc, kolejny niedoceniany w polskim fandomie ship. BelaLiet, spokojnie, ty i tak jesteś moim OTP. SpUk, czy też, UkSpa, jesteś na drugim miejscu.

Bez odbioru.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jun 27, 2019 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Hetalia One ShotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz