☀~|Prolog|~☀

13.2K 368 997
                                        

Jeśli pojawią się jakieś błędy to proszę mi to napisanie to natychmiast to poprawie.

23 lata przed wydarzeniami:

W królestwie Walsh na świat przyszło nowe dziecko, które miało przejąć władzę nad królestwem jako pierwsze. W planach miał być to chłopak, który miał posiadać cechy ojca i dzięki nim być takim samym świetnym władcą co ojciec. Jednakże los postanowił inaczej. Na świat przyszła zdrowa dziewczynka, o cudnych oczach.

Chwila przed porodem:

Król Lucas czekał przed salą w której w tej chwili był przyjmowany na świat przyszły władca królestwa jak i murów. Zdenerwowany chodził w kółko w te same strony. Od prawej do lewej. Zaciskając ręce z nerwów w pięści i zgryzając wargi usłyszał głośny płacz zza drzwi sali. Ze łzami w oczach chcąc już wejść do pokoju w której przebywał jego syn i żona powstrzymała go jedna ze służących.

- Jeszcze nie!- krzycząc i jednocześnie odwracając go o 180 stopni i pchając przed siebie aby jeszcze nie wchodzić do sali. W tamtym pomieszczeniu znajdowało się około pięćdziesięciu osób, które już na własne oczy zobaczyły potomka rodu Walsh. Król zdobił markotną minę i nie siłował się ze starszą i niższą od siebie kobietą. Oparł się o ścianę i powolnie opadając na ziemie wycierał łzy szczęścia. Nie obchodziły go teraz poprawne zachowanie ani kultura.

Po dziesięciu minutach bezczynnego czekania pod ścianą nadszedł ten moment kiedy drzwi szeroko się roztwarły i każda osoba wychodziła z uśmiechem na twarzy. Ten moment był dla władcy przełomowy. Nic innego wokoło się nie liczyło. Świat, który był widoczny nagle się rozpadł a w drzwiach widział jasność. Jego umysł wypełniały przeróżne myśli. W tym momencie nie wiedział co czuł. Wiedział jednak, że zaraz w tamtej sali będzie jego duma i szczęście. Pod nosem cały czas mruczał imię jego syna.

Martin

Martin

Martin

Po przekroczeniu progu sali widział swoją żonę trzymające ich dziecko i głośno wzdychającą. Szybkim krokiem wręcz rzucając się obok łóżka uklęknął na kolana i łzy spływały po jego policzkach niczym wodospad, a oczy zrobiły się jakoby ze szkła co czyniło jego brązowe oczy jak ze snów.

- Spójrz to twój tatuś.- uśmiech miała ciepły i szczery niczym jej nieskazitelne serce. Veronica, tak miała na imię żona króla. Była bardzo wrażliwa i zawsze szczęśliwa. Jej skóra była bardzo delikatna jak z porcelany. Włosy długie aż do pasa ale zawsze w warkocz spięty. Oczy pełne blasku jakby cały blask z gwiazd został wlany do jej oczu. A jej dusza czysta, sam diabeł omijał ją szerokim łukiem. Veronica była chodzącym aniołem w formie człowieka. Serce jak i dusza były piękne, urodą wręcz urzekała każdego władcę, który choć raz ujrzał jej istotę.

Dłoń przyłożył do jej policzka, a drugą przetarł ze swojej twarzy łzy. Uśmiechnął się najpierw do żony, a potem na dziecko. Duma go rozpierała, radości nie było końca.

- Co ty na to aby dać jej imię Felicja?- uśmiech zniknął szybciej niż cokolwiek. Zszokowany spojrzał na Veronice a następnie na dziecko, które spało w rękach matki. Próbował coś powiedzieć jednak żadne słowa nie były w stanie przejść przez gardło. Jedynie co się udało usłyszeć to niezrozumiały bełkot lub sylaby. Z pozycji klęczącej natychmiast wstał i odsunął się o dwa kroki do tyłu. Nie mógł zrozumieć to co do niego powiedziała. Oparł się jedną ręką o krzesło, a drugą oparł o czoło. Był w szoku. Oczekiwał przyszłego władce.

- Wiem, że oczekiwałeś syna. Jednak los miał inne plany i nic nie możemy z tym zrobić. Moje marzenie się spełniło, aby wydać na ten świat dziecko, dziecko które przeważy nasze oczekiwania. I to się stało. W dodatku byłam w stanie je zobaczyć. Ale niedługo skończy się mój limit wytrzymałości. Lecz jeszcze zdążę powiedzieć to co muszę. Czuje, że w twoim sercu dzieją się różne rzeczy i czujesz obrzydzenie, pogardę ale to twoja córka. Z krwi i kości. Musisz to zaakceptować. Jednak największy grzech popełniłam ja. To ja wydałam ją na ten okrutny i niebezpieczny świat. Choć się z tego cieszę czuje nienawiść do siebie. To prze zemnie będzie się użerać z tą rzeczywistością. Dlatego musisz mi obiecać, że choćby nie wiem co nie zabijesz jej i pozwolisz by była wolna.- z każdym zdaniem coraz ciężej oddychała i kasłała jednak nadal to wszystko mówiła z uśmiechem.

Ty i ja na zawsze | Levi x readerWhere stories live. Discover now