3.

1.1K 86 5
                                    

To był długi lot. A przynajmniej takie odniósł wrażenie. W tych ciemnościach nie dość, że nie wiedział gdzie jest, to nie odczuwał upływu czasu. Wydawało mu się, że spadał dobre pół dnia, ale nie był do końca pewien. Z ulgą przyjął pojawienie się gruntu pod jego stopami, przynajmniej mógł iść. Starał się uspokoić i myśleć racjonalnie. Jednak brak laski, a także fakt, że nie może użyć swojej mocy, przyśpieszały bicie jego serca. Musiał przyznać, że był lekko spanikowany, ale kto by nie był na jego miejscu. Tkwił w jakiejś ciemnej i głuchej pustce całkowicie bezbronny.

Wziął głęboki wdech i wznowił marsz. Nie miał bladego pojęcia, w którą stronę ma iść, więc szedł po prostu przed siebie. Jack wędrował w ciemnościach dopóki nie usłyszał szmeru. Do tej pory jedynym dźwiękiem zagłuszającym ciszę był tylko oddech chłopaka. Nie wiedział czy ma się cieszyć, a może raczej mieć na baczności. Ten szmer mógł być przepustką, dzięki której się stąd wydostanie albo może być też pułapką. To może być jego jedyna szansa, postanowił więc zaryzykować. Kiedy mniej więcej udało mu się zlokalizować miejsce pochodzenia dźwięku przyspieszył. Im bliżej był, tym szmer stawał się wyraźniejszy. W końcu w oddali zobaczył plamkę światła. Teraz już prawie biegł, a szmer, który wcześniej słyszał brzmiał teraz jak niezrozumiały szept. Jego serce zaczęło bić niebezpiecznie szybko. Stwierdził, że powinien zapytać któregoś ze Strażników czy duchy zimy mogą dostawać zawału. Wziął głęboki wdech.

Był coraz bliżej. Światło padało teraz na jego twarz. Ale również wyraźniej słyszał, że szmer, a później szept to tak naprawdę krzyki strażników. Wołali go, był tego pewny. Nagle oślepiło go jasne światło. Chłopak musiał na chwilę przymknąć oczy. Otwierał je powoli próbując przyzwyczaić się do światła. Kiedy odzyskał ostrość widzenia zorientował się, że stoi w śniegu, kilka metrów przed bazą. To stamtąd pochodziły te krzyki. W kilku sekund dobiegł do drzwi i wpadł do głównej sali posiadłości Świętego Mikołaja. To co zobaczył okropnie nim wstrząsnęło. Wszędzie pełno było krwi i czarnego piasku, na podłodze, na ścianach, na meblach. Mrok musiał zaatakować kiedy jego tu nie było. W kącie dostrzegł czarną jak smoła linę, która pięła się aż pod sufit, przytrzymywała klatki, w ktorych byli... Strażnicy. Chłopak był tak przerażony, że zaczęło mu brakować tchu. Oparł się plecami o ścianę i próbował odzyskać oddech. 

Kiedy ponownie spojrzał w górę zobaczył, że Strażnicy mu się przyglądają. Już miał ruszyć im na pomoc, zapytać czy odnieśli poważne obrażenia, ale powstrzymał go drżący głos Ząbek.
-Dlaczego? Jack, Dlaczego nam to zrobiłeś? - pytała.
-Ale ja nic nie zrobiłem. Nie wiem co się dzieje- tłumaczył się Jack.
Zając splunął krwią w jego stronę.
-A gdzie twój Pan? Spuścił Cię ze smyczy? Czy może znowu czai się gdzieś w kącie?- zapytał szyderczo Strażnik Nadzei.
-Ale ja nic nie wiem! Nic nie zrobiłem! Nie wiem gdzie jest Mrok, nie widziałem go odkąd zostałem Strażnikiem!- bronił się duch zimy.
-Nie jesteś już Strażnikiem. Ktoś taki jak ty nie może nim być. -powiedzieli z wyrzutem. Tymczasem nad głową Piaska pojawił się symbol z przekreśloną podobizną Frosta. Jak na komendę wszyscy odwrócili od niego twarze.

Chłopak padł na kolana. Nic nie rozumiał. Przecież on nic nie zrobił? Nie widział Mroka po tym jak go pokonali! Dlaczego... Dlaczego oskarżają jego? Spojrzał na swoje dłonie. Krzyknął kiedy zobaczył, że jego ręce pokrywają się krwią. W panice zaczął przecierać ręce swoją bluzą, jednak krwi było coraz więcej. Zauważył, że cała podłoga pokryta była krwią, której ciągle przybywało. Chciał wzlecieć w powietrze jednak przypomniał sobie, że nie może zrobić tego bez swoich mocy. Wstał i zauważył, że nie jest już w tak dobrze znanej mu sali głównej. Teraz znajdował się w jakimś pokoju, gdzie oprócz lampy wiszącej pod sufitem, nie było nic więcej. Krew teraz sięgała mu do kolan. Chłopak próbował znaleźć wyjście, jednak w pomieszczeniu nie było żadnego okna ani drzwi. Nie widział też miejsca skąd napływała krew. Kiedy krew sięgała mu już do pasa podskoczył i złapał się lampy. Na szczęście wytrzymała jego ciężar. Jednak krwi nie ubywało, jej poziom zaczął drastycznie rosnąć. W końcu krew zaczęła sięgać mu podbródka. Umrze-myślał-umrze i to w najbardziej makabrycznej scenerii jaka może być- utopi się we krwi. Kiedy czerwona ciecz zaczęła zalewać jego nos zamknął oczy i błagał żeby to był tylko sen.

Na początku każdy próbuje wstrzymać oddech jak najdłużej, jednak w końcu instynkt bierze górę i odruch nabierania powietrza bierze górę. W ten sposób woda zalewa płuca powodując niemiłosierny ból. Tak samo stało się w przypadku Frosta. Jego płuca zalewała ciecz, wiedział że umrze. Otworzył oczy, by po raz ostatni spojrzeć na świat. Ostatnim co zarejestrował jego zmęczony umysł to światło, a potem znów zapanowały ciemności.

***
Okeeej. Ten rozdział pisało mi się mega ciężko. Podchodziłam do niego kilka razy i ta wersja jest chyba najlepsza. W mojej głowie wyglądało to trochę inaczej. No nie wiem, co wy sądzicie?

Kolorowych koszmarówWhere stories live. Discover now