Opuszczony basen

8 2 0
                                    

Byłem kiedyś ze znajomymi (czterema albo pięcioma kolegami i dziewczyną) na opuszczonym basenie w nocy. Basen stał na środku większej działki ogrodzonej płotem, to znaczy taka siatka bardziej niż płot, ale mniejsza z tym.

Gdy już dotarliśmy tam, to najpierw pozwiedzaliśmy trochę jak to wewnątrz wygląda i znaleźliśmy miejscówkę w samym środku budynku. Kilka metrów od nas był pusty już basen, jak się spojrzało w dół to ze trzy-cztery metry, wokoło powybijane szyby w oknach, ogólnie nawet fajny klimat, więc znajomy wyjął ziółko i lufka poszła w obieg, później druga. W międzyczasie popijaliśmy piwko i gadaliśmy o głupotach.

Siedzieliśmy tak około pół godzinki, może krócej, może dłużej - nie pamiętam już, gdy w pewnym momencie zauważyliśmy przez rozbite okna, że z oddali ktoś idzie w naszą stronę i trzyma coś w ręce.

Przenieśliśmy się na drugą stronę budynku tak, że gdy patrzeliśmy przed siebie, to dwa-trzy metry przed nami była dziura po basenie, a z piętnaście metrów dalej rozbite okna, przez które nadal widzieliśmy kolesia idącego w naszą stronę. Gdy już był dość blisko, zauważyliśmy że w ręce trzyma siekierę. Nie muszę mówić, że nieźle w tym momencie strachnęliśmy, a dziewczyna to już masakra, trzymała się chyba tylko dlatego, że przytuliła się do chłopaka.

Typek z siekierą zbliżał się nadal, a po chwili zaczął uderzać nią o pozostałości po oknach i coś metalowego, bo taki był odgłos. Dodam, że koleżka nie odzywał się słowem. To już był wystarczający powód żeby zacząć spierdalać i tak zrobiliśmy. Biegliśmy prawie wzdłuż tego basenu, tak jakby po długości, a gdy typek z siekierą to zobaczył, również ruszył w naszą stronę. Ja biegłem jako pierwszy i jako pierwszy wydostałem się z tego pomieszczenia z basenem, ale po chwili usłyszałem upadek, coś jakbyś pierdolnął z drugiego piętra na beton, ale nie na nogi tytko plecy albo brzuch. Ale biegłem dalej, zestrachany mocno, wybiegłem na działkę przed budynkiem, a za mną pozostali, dalej przez działkę około sto metrów, przez płoto-siatkę i w osiedle na pełnym sprincie.

Gdy odbiegliśmy już na sporą odległość i upewniliśmy się przez obracanie się za plecy czy tamten typek za nami biegnie, zatrzymaliśmy się. W oczach każdego z nas przerażenie mieszało się ze strachem.

Jednak po chwili ktoś, już teraz nie pamiętam kto, zauważył że jednego z nas nie ma. Pierwsza myśl - zjebał się do basenu, druga - tamten koleś się nim zajął, no bo przecież przez całą tą sytuację nikt nie zauważył że nie biegł za nami od momentu opuszczenia budynku.

Zastanawialiśmy się nad tym, czy powinniśmy tam wrócić, ale jednak nikt nie miał na tyle odwagi.

Od tamtej pory widziałem się tylko z jednym z nich, a kolega który najprawdopodobniej wpadł wtedy do basenu już nigdy się nie znalazł.

PastyWhere stories live. Discover now